Zdradzony mąż opuszcza żonę i dziecko w zrujnowanym domu – a potem odkrywa szokującą prawdę
— I co teraz zamierzasz zrobić, Emilia? — głos Michała odbijał się echem od obdrapanych ścian. Stał w progu, z walizką w ręku, a jego oczy były zimne jak lód. Nasza córka, Zosia, tuliła się do mojej nogi i patrzyła na ojca z niemym pytaniem.
Nie odpowiedziałam. W gardle miałam gulę, która nie pozwalała mi wydobyć z siebie ani słowa. Chciałam krzyczeć, błagać go, żeby został, ale byłam jak sparaliżowana. Michał odwrócił się bez słowa i wyszedł. Usłyszałam trzask drzwi i cisza zapadła jak ciężka kotara.
Nigdy nie byłam silna. Od dziecka uczono mnie posłuszeństwa. Moja mama, Teresa, zawsze powtarzała: „Dobre dziewczynki nie sprawiają kłopotów”. Ojciec był surowy, rzadko okazywał uczucia. Gdy miałam siedem lat i dostałam piątkę z polskiego, usłyszałam tylko: „Mogło być lepiej”.
W liceum mama wymusiła na mnie naukę w prywatnej szkole. Chciała, żebym została prawniczką albo lekarzem. Ja kochałam książki, marzyłam o pisaniu, ale nikt nie traktował tego poważnie. „To nie zawód dla ludzi z ambicjami” – mówiła mama.
Poznałam Michała na studiach. Był pewny siebie, dowcipny, wszyscy go lubili. Myślałam, że przy nim wreszcie będę mogła być sobą. Szybko się pobraliśmy. On pracował w banku, ja rzuciłam studia i zajęłam się domem. Urodziła się Zosia. Przez chwilę wydawało mi się, że jestem szczęśliwa.
Ale Michał zaczął wracać coraz później. Był rozdrażniony, unikał rozmów. Pewnego dnia znalazłam w jego telefonie wiadomości od innej kobiety. Zapytałam go o to wieczorem.
— To tylko koleżanka z pracy — rzucił obojętnie.
— Michał, proszę cię…
— Przestań robić sceny! — krzyknął i wyszedł z pokoju.
Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Czułam się niewidzialna. On coraz częściej znikał na całe noce. W końcu przestał wracać w ogóle.
Zostałyśmy z Zosią same w starym domu po dziadkach Michała. Dom był zimny, wilgotny, dach przeciekał. Nie miałam pracy ani pieniędzy. Mama zadzwoniła raz:
— Wiedziałam, że tak to się skończy. Gdybyś mnie posłuchała…
Nie miałam siły tłumaczyć jej, że to nie była moja wina.
Przez kilka tygodni żyłyśmy z oszczędności. Zosia pytała:
— Mamo, kiedy tata wróci?
— Nie wiem, kochanie — odpowiadałam i tuliłam ją mocno.
Pewnego dnia przyszło pismo z banku – grożono nam eksmisją za nieopłacone rachunki. Siedziałam na podłodze w kuchni i płakałam cicho, żeby Zosia nie słyszała.
Wtedy zadzwoniła do mnie Anka – koleżanka ze szkoły podstawowej.
— Słyszałam, co się stało… Potrzebujesz pomocy?
Nie chciałam przyjmować litości, ale nie miałam wyjścia. Anka pomogła mi znaleźć pracę w bibliotece gminnej. To było niewiele – pół etatu za najniższą krajową – ale przynajmniej mogłam kupić jedzenie i opał na zimę.
Zosia zaczęła chorować – kaszel nie ustępował tygodniami. Lekarz powiedział, że to przez wilgoć w domu. Nie miałam pieniędzy na remont.
Któregoś wieczoru usłyszałam hałas pod domem. Wyjrzałam przez okno – to był Michał. Był pijany.
— Co ty tu robisz? — zapytałam przez zamknięte drzwi.
— To mój dom! — krzyczał. — Ty wszystko zniszczyłaś!
Bałam się go jak nigdy wcześniej. Zadzwoniłam po policję. Michał uciekł zanim przyjechali.
Następnego dnia przyszła do mnie sąsiadka, pani Helena.
— Dziecko, ty musisz coś zrobić… On cię zostawił bez środków do życia! Idź do opieki społecznej!
Wstydziłam się prosić o pomoc państwo, ale nie miałam wyjścia. W urzędzie patrzyli na mnie jak na kolejną „patologię”.
Zosia coraz częściej pytała o ojca. Widziałam w jej oczach smutek i niezrozumienie.
Któregoś dnia dostałam list polecony – pozew rozwodowy od Michała. Napisał, że to ja jestem winna rozpadu małżeństwa, że nie dbałam o dom i rodzinę.
Poczułam się jak śmieć.
Wtedy zadzwoniła mama:
— Może wrócisz do nas? Ale musisz znaleźć porządną pracę i przestać marzyć o tych swoich książkach!
Nie odpowiedziałam jej nic.
Wieczorem siedziałam przy łóżku Zosi i czytałam jej bajkę o dziewczynce, która bała się ciemności.
— Mamo… a ty się boisz?
Zamyśliłam się na chwilę.
— Tak, czasem też się boję.
— Ale ja cię będę chronić — powiedziała poważnie Zosia i mocno mnie przytuliła.
Wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że muszę walczyć – dla niej i dla siebie.
Zaczęłam pisać nocami opowiadania i wysyłać je do lokalnych gazet. Po kilku miesiącach jedno z nich zostało opublikowane. Dostałam pierwsze honorarium – niewielkie, ale poczułam dumę jak nigdy wcześniej.
Michał przestał się pojawiać pod domem. W sądzie przyznano mi opiekę nad Zosią i alimenty – choć niewielkie, pozwoliły nam trochę odetchnąć.
Dom nadal był zimny i wilgotny, ale już nie czułam się w nim tak samotna jak kiedyś.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę zacząć wszystko od nowa? Czy człowiek jest w stanie wyrwać się z własnych lęków i cudzych oczekiwań?
Może najważniejsze to przestać być „grzeczną dziewczynką” i zacząć żyć po swojemu…