Zniknij i nie przeszkadzaj: Ostatnia droga matki
— Zniknij i nie przeszkadzaj — usłyszałam cicho zza drzwi kuchni. Głos Pawła był zmęczony, jakby już od dawna nie należał do mojego syna. Stałam w progu, ściskając w rękach stary fartuch, który jeszcze pachniał dymem pożaru sprzed lat. Wtedy straciliśmy wszystko — dom, zwierzęta, nawet zdjęcia dzieci. Ale nie straciliśmy siebie. Przetrwaliśmy z Mieczysławem, bo mieliśmy siebie i naszych chłopców.
Dzisiaj znów myślę o naszym długim i nierównym życiu, jak te polskie wiejskie drogi – pełne wybojów, ale i jasnych chwil. Z Mieczysławem Wojciechowiczem przeżyliśmy ponad 40 lat. Bieda, pożar, śmierć dwóch starszych synów… Przetrwaliśmy wszystko, trzymając się mocno za ręce. Został nam tylko najmłodszy – Pawełek. Nasza ostatnia iskra nadziei. Wykształcił się, wyjechał do Warszawy, a potem do Anglii. Tam znalazł pracę, żonę, nowe życie. Przysyłał pieniądze, rzadko dzwonił. Zawsze mówił: „Mamo, muszę pracować. Tam jest inaczej.”
Kiedy Mieczysław zachorował na raka, Paweł przyjechał tylko raz. Siedział przy łóżku ojca przez godzinę, patrzył w telefon. Po pogrzebie wrócił do Londynu. Zostałam sama w pustym domu na końcu wsi. Sąsiedzi mówili: „Pani Zosiu, niech pani poprosi syna, żeby wrócił.” Ale ja wiedziałam, że nie wróci.
Czas płynął powoli. Każdy dzień był podobny do poprzedniego: kawa zbożowa rano, radio grające cicho w tle, krzątanie się po ogrodzie. Czasem odwiedzała mnie sąsiadka Jadzia, przynosiła świeże jajka i plotki ze wsi. Ale najczęściej byłam sama ze swoimi myślami i wspomnieniami.
Pewnego dnia Paweł zadzwonił niespodziewanie. — Mamo, przyjadę na kilka dni — powiedział bez entuzjazmu. — Musimy porozmawiać o domu.
Przyjechał z żoną, Anną. Ona była obca — elegancka, chłodna, pachnąca drogimi perfumami. Rozmawiali ze mną jak z kimś obcym. Paweł patrzył na zegarek, Anna przeglądała telefon.
— Mamo — zaczął Paweł — musimy sprzedać dom. Nie możesz tu być sama. W Anglii jest miejsce dla ciebie w domu opieki.
Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce. Ten dom to wszystko, co mi zostało po moim życiu: śmiech dzieci na podwórku, zapach chleba pieczonego przez Mieczysława, ślady stóp w ogrodzie…
— Nie pojadę nigdzie! — krzyknęłam przez łzy. — Tu jest mój dom!
Anna spojrzała na Pawła z irytacją. — Musisz coś zrobić — syknęła cicho.
Paweł spuścił wzrok. — Mamo… ja nie mogę tu wrócić. Mam swoje życie…
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Siedziałam przy kuchennym stole i patrzyłam na stare fotografie: dwóch starszych synów uśmiechniętych na tle stodoły, Mieczysław z kosą na ramieniu… Pawełek jeszcze mały, trzymający mnie za rękę.
Następnego dnia Paweł zaczął pakować moje rzeczy bez pytania. Anna rozmawiała przez telefon po angielsku z kimś z agencji nieruchomości.
— Zostaw to! — krzyknęłam rozpaczliwie. — To są moje rzeczy!
Paweł westchnął ciężko. — Mamo… nie rozumiesz? Nie możesz tu zostać sama! Kto ci pomoże?
— Poradzę sobie! — odpowiedziałam z uporem.
Wtedy Anna podeszła do mnie i powiedziała zimno:
— Proszę pani, Paweł ma swoje życie. Proszę nie robić mu wyrzutów sumienia.
Poczułam się jak intruz we własnym domu.
Wieczorem poszłam na spacer po ogrodzie. Pachniały jabłonie, gdzie kiedyś bawiły się moje dzieci. Usiadłam na ławce pod starą lipą i płakałam cicho.
Następnego ranka Paweł oznajmił:
— Jutro przyjedzie agent nieruchomości.
Nie odpowiedziałam nic. Wiedziałam już, że przegrałam tę walkę.
Ostatnią noc spędziłam chodząc po domu i dotykając wszystkiego: starego kredensu po babci, haftowanych serwetek mamy, popękanych kubków po dzieciach… Każda rzecz była częścią mnie.
Rano Paweł i Anna byli już gotowi do wyjazdu.
— Mamo… proszę cię…
Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich tylko zmęczenie i ulgę.
— Zniknij i nie przeszkadzaj — powiedziała Anna półgłosem do Pawła, myśląc że nie słyszę.
Wyszli bez pożegnania.
Zostałam sama w pustym domu. Tylko cisza i wspomnienia zostały ze mną.
Czasem myślę: czy naprawdę można zniknąć tak, by nikomu nie przeszkadzać? Czy samotność to cena za miłość do własnych dzieci? Może kiedyś ktoś odpowie mi na te pytania…