Zupa mleczna i kawior: O tym, jak pod jednym dachem rodzi się przepaść

— Znowu tylko kasza na kolację? — zapytała cicho moja młodsza siostra, Lena, patrząc na parującą miskę przede mną. Wzruszyłam ramionami, choć w środku aż się gotowałam. W kuchni pachniało mlekiem i czymś przypalonym. Mama zawsze powtarzała, że kasza jest zdrowa i tania, ale ja już nie mogłam na nią patrzeć.

Wtedy drzwi wejściowe zatrzęsły się od przeciągu. Usłyszałam znajomy stuk obcasów mamy i ciężkie kroki taty. Była ósma wieczorem, a oni wrócili z pracy — a raczej z kolejnej firmowej kolacji, o której nie chcieli mówić. Weszli do kuchni, ubrani w eleganckie płaszcze, pachnący czymś drogim i obcym. Mama rzuciła krótkie „Dobry wieczór”, a tata tylko skinął głową.

— Może zjemy razem? — zaproponowałam, choć wiedziałam, jaka będzie odpowiedź.

— Dziękujemy, już jedliśmy — odpowiedziała mama, nawet nie patrząc mi w oczy. Przeszli do salonu i zamknęli za sobą drzwi.

Siedzieliśmy z Leną w ciszy. Słychać było tylko cichy szum telewizora zza ściany i brzęk łyżek o porcelanę. Lena spojrzała na mnie z pytaniem w oczach, ale nie miałam siły jej pocieszać.

Kiedy byłam młodsza, wszystko wydawało się prostsze. Tata pracował w urzędzie miasta, mama była nauczycielką. Nie mieliśmy wiele, ale byliśmy razem. Teraz tata awansował — został dyrektorem w spółce miejskiej, mama prowadzi własną firmę szkoleniową. Zamiast wspólnych obiadów mamy osobne światy: oni — sushi i steki na spotkaniach biznesowych, my — kasza i mleko.

Pamiętam dzień, kiedy wszystko się zmieniło. Tata wrócił do domu z nowym zegarkiem na ręku i uśmiechem zwycięzcy. Mama zaczęła spędzać wieczory na telefonie, rozmawiając o „klientach” i „projektach”. Ja i Lena zostawałyśmy same przy stole, a rozmowy zamieniły się w krótkie komunikaty: „Zjedz”, „Odrób lekcje”, „Idź spać”.

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę. Zapukałam do drzwi salonu.

— Mamo, tato… możemy porozmawiać?

Mama spojrzała na mnie znad laptopa.

— Teraz nie możemy, kochanie. Mamy ważny projekt do skończenia.

Tata nawet nie oderwał wzroku od ekranu telewizora.

Zamknęłam drzwi i poczułam łzy pod powiekami. Lena przytuliła się do mnie bez słowa.

Z czasem nauczyłam się nie pytać. Zaczęłam pisać pamiętnik — jedyne miejsce, gdzie mogłam być szczera. Pisałam o tym, jak bardzo tęsknię za dawnymi czasami. O tym, jak boli mnie widok mamy przeglądającej menu restauracji na telefonie, gdy my liczymy drobne na bułki do szkoły.

W szkole nikt nie wiedział o moim życiu. Koleżanki zazdrościły mi „bogatych” rodziców — widziały ich samochód pod szkołą i nowe ubrania mamy. Nie rozumiały, że za tym wszystkim kryje się pustka.

Najgorsze były weekendy. Rodzice wyjeżdżali na konferencje albo spotkania ze znajomymi z pracy. My zostawałyśmy same — z kaszą na śniadanie i obiadem z mrożonki. Czasem Lena pytała:

— Dlaczego oni nas już nie kochają?

Nie umiałam odpowiedzieć.

W końcu przyszedł dzień, kiedy wybuchłam. Był piątek wieczór, rodzice wrócili późno — śmiali się głośno na korytarzu. W kuchni stały torby z delikatesów: łosoś, sery pleśniowe, wino za kilkaset złotych.

— A dla nas? — zapytałam drżącym głosem.

Mama spojrzała na mnie zdziwiona.

— Przecież masz jedzenie w lodówce.

— Kaszę! Znowu kaszę! Czy wy w ogóle wiecie, jak to jest jeść to samo codziennie?

Tata westchnął ciężko.

— Nie przesadzaj. Musisz nauczyć się doceniać to, co masz.

— Ale wy już nie jecie tego samego co my! Nawet nie chcecie z nami usiąść przy stole!

Mama spojrzała na tatę bezradnie.

— To nie tak… Po prostu jesteśmy zmęczeni po pracy…

— A my? My też jesteśmy zmęczone! Tylko nikt nas nie pyta!

Wybiegłam z kuchni i zamknęłam się w swoim pokoju. Słyszałam przez drzwi ciche głosy rodziców — kłócili się o coś szeptem. Lena przyszła do mnie później ze łzami w oczach.

— Może powinniśmy im napisać list? — zaproponowała cicho.

Tak zrobiłyśmy. Napisałyśmy wszystko: o samotności przy stole, o kaszy, o tęsknocie za dawnymi rozmowami. List zostawiłyśmy na stole w kuchni.

Następnego dnia rano rodzice siedzieli przy stole — pierwszy raz od miesięcy razem z nami. Mama miała zaczerwienione oczy.

— Przepraszamy — powiedziała cicho. — Chyba za bardzo daliśmy się wciągnąć w ten nowy świat… Zapomnieliśmy o tym najważniejszym.

Tata objął nas obie ramionami.

Nie wiem, czy to coś zmieniło na zawsze. Wiem tylko, że tego dnia jedliśmy razem śniadanie — zwykłą jajecznicę na maśle. I pierwszy raz od dawna poczułam się naprawdę najedzona.

Czasem zastanawiam się: czy sukces naprawdę musi oznaczać samotność? Czy można mieć wszystko i jednocześnie stracić to, co najważniejsze? Co wy o tym myślicie?