Nie zgodziłam się na życie w pracy, której nienawidzę – historia walki o siebie
– Bartek! – krzyknęłam, ledwo trzymając w rękach ciężkie siatki z Biedronki. Cisza. Tylko szum telewizora i odgłos jego stukania w klawiaturę gdzieś w salonie. – Bartek, możesz mi pomóc? – powtórzyłam głośniej, czując jak łzy napływają mi do oczu ze zmęczenia i frustracji.
Nie odpowiedział. Wzięłam głęboki oddech, postawiłam siatki na podłodze i poczułam, jak coś we mnie pęka. To był kolejny taki dzień – praca w urzędzie, gdzie każdy dzień wyglądał tak samo: stosy papierów, wiecznie niezadowolona szefowa i plotki przy automacie do kawy. Potem szybkie zakupy, bo przecież w domu czeka dwunastoletnia Zosia i mąż, który od miesięcy żyje jakby obok mnie.
Weszłam do kuchni i zaczęłam rozpakowywać zakupy. Słyszałam śmiech Bartka z salonu – oglądał jakiś głupi program. Wtedy coś we mnie eksplodowało.
– Bartek! Czy ty naprawdę nie widzisz, że ja już nie daję rady? – wrzasnęłam, rzucając paczką makaronu na blat.
Spojrzał na mnie zaskoczony, jakbym mówiła w obcym języku.
– O co ci chodzi? Przecież pracujesz tylko do szesnastej. Ja też mam swoje sprawy.
– Twoje sprawy? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Ja pracuję, robię zakupy, gotuję, ogarniam dom i jeszcze pomagam Zosi z lekcjami! A ty? Ty nawet nie potrafisz wynieść śmieci!
Zosia weszła do kuchni cicho jak myszka. Spojrzała na mnie wielkimi oczami.
– Mamo, wszystko w porządku?
Poczułam wstyd. Nie chciałam, żeby widziała mnie taką – roztrzęsioną, rozgoryczoną, na skraju łez.
– Tak, kochanie. Po prostu… jestem zmęczona – powiedziałam cicho.
Ale to nie było tylko zmęczenie. To była bezsilność. Każdego dnia budziłam się z myślą: „Znowu muszę tam iść.” Do pracy, której nienawidziłam. Do ludzi, którzy mnie nie szanowali. Do życia, które nie było moje.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Bartek spał już dawno, a ja gapiłam się w sufit. W głowie miałam tylko jedno pytanie: „Czy tak ma wyglądać moje życie?” Przypomniałam sobie siebie sprzed lat – pełną marzeń studentkę polonistyki, która chciała pisać książki i podróżować po świecie. Gdzie się podziała ta dziewczyna?
Następnego dnia w pracy szefowa znowu się przyczepiła:
– Pani Marto, te dokumenty miały być gotowe wczoraj! Czy pani naprawdę nie potrafi się zorganizować?
Zacisnęłam zęby. „Jeszcze tylko kilka godzin” – powtarzałam sobie w myślach.
Po pracy poszłam na spacer po parku zamiast od razu wracać do domu. Usiadłam na ławce i zaczęłam płakać. Obok usiadła starsza pani.
– Wszystko w porządku, dziecko?
– Nie wiem… Chyba nie – odpowiedziałam szczerze.
– Czasem trzeba coś zmienić, zanim będzie za późno – powiedziała cicho i odeszła.
Te słowa zapadły mi w pamięć. Przez kolejne dni chodziłam jak struta. Bartek zauważył zmianę.
– Co się dzieje? – zapytał któregoś wieczoru.
– Nie chcę już tak żyć – powiedziałam drżącym głosem. – Nienawidzę tej pracy. Czuję się tam nikim. W domu też czuję się niewidzialna.
Bartek milczał długo.
– Myślisz, że ja mam lepiej? Praca mnie wykańcza. Ale ktoś musi zarabiać na ten dom!
– Ale czy naprawdę o to chodzi? O przetrwanie? A co z nami? Co z naszym szczęściem?
Zosia podsłuchiwała za drzwiami. Wieczorem przyszła do mnie do pokoju.
– Mamo… Ja chcę, żebyś była szczęśliwa.
Przytuliłam ją mocno i wtedy podjęłam decyzję.
Następnego dnia napisałam wypowiedzenie. Ręce mi się trzęsły, serce waliło jak oszalałe. Bałam się reakcji Bartka, bałam się o pieniądze, o przyszłość Zosi… Ale bardziej bałam się tego, że jeśli nic nie zmienię, to już zawsze będę tylko cieniem samej siebie.
Bartek był wściekły.
– Zwariowałaś?! Jak my sobie poradzimy?
– Znajdę inną pracę. Może mniej płatną, ale taką, której nie będę nienawidzić każdego dnia.
Przez kilka tygodni atmosfera w domu była lodowata. Bartek zamknął się w sobie, unikał rozmów. Zosia starała się być grzeczna jak nigdy wcześniej.
Szukałam pracy wszędzie – pisałam teksty do lokalnych gazet, pomagałam dzieciom w nauce polskiego online. Nie było łatwo. Czasem miałam ochotę się poddać i wrócić na stare śmieci.
Ale pewnego dnia dostałam maila: „Pani Marto, chcielibyśmy zaprosić Panią na rozmowę kwalifikacyjną do naszej biblioteki miejskiej.” Pamiętam ten dzień jak dziś – pierwszy raz od lat poczułam nadzieję.
Dostałam tę pracę. Nie zarabiam kokosów, ale codziennie budzę się z uśmiechem. Pomagam ludziom odnaleźć książki, organizuję spotkania autorskie dla dzieciaków… Czuję się potrzebna i doceniana.
Bartek powoli zaczął akceptować moją decyzję. Zosia jest dumna ze swojej mamy bibliotekarki. Nasze życie nie jest idealne – czasem brakuje nam pieniędzy na wakacje czy nowy komputer dla Zosi. Ale jesteśmy razem i uczymy się rozmawiać o swoich uczuciach.
Czasem wieczorami siadam przy oknie z kubkiem herbaty i myślę: „Czy warto było wszystko postawić na jedną kartę? Czy odwaga do zmian zawsze musi tyle kosztować?” Może wy też kiedyś stanęliście przed takim wyborem?