Dziesięć lat zmarnowanych – historia przyjaźni, która rozpadła się przez miłość

— Co ty wygadujesz, Weroniko?! — krzyknęła Kinga, chwytając ze stołu filiżankę z wystygłą kawą. — Dziesięć lat! Dziesięć lat się przyjaźniłyśmy, a ty…

— A ja co? — przerwałam jej, zrywając się z kanapy. Czułam, jak moje serce wali mi w piersi, a dłonie zaczynają drżeć. — Mam ci zdawać relację z każdego kroku? Sama mówiłaś, że Marek cię już nie interesuje!

— Mówiłam! Ale to nie znaczy, że możesz… że możesz tak po prostu…

Zacięła się. Widziałam łzy w jej oczach. Przez chwilę chciałam ją przytulić, powiedzieć, że to wszystko to tylko głupi zbieg okoliczności, ale nie potrafiłam. W mojej głowie kłębiły się wspomnienia ostatnich miesięcy: ukradkowe spojrzenia Marka, nasze rozmowy do późna w nocy, jego dłonie na mojej twarzy. Wiedziałam, że przekroczyłam granicę. Ale czy naprawdę to ja byłam winna?

Kinga odwróciła się gwałtownie i zaczęła chodzić po pokoju. Jej kroki odbijały się echem w mojej głowie.

— Weroniko… — Jej głos był cichy, prawie błagalny. — Dlaczego mi nie powiedziałaś? Przecież zawsze mówiłyśmy sobie wszystko.

— Bałam się — wyszeptałam. — Bałam się, że cię stracę.

— A teraz? — spojrzała na mnie z wyrzutem. — Teraz już mnie straciłaś.

Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi. Przez dziesięć lat byłyśmy nierozłączne. Razem przechodziłyśmy przez liceum, pierwsze miłości, rozczarowania, rodzinne dramaty. Kinga była moją siostrą z wyboru. Zawsze powtarzałyśmy sobie, że żadna chłopak nie stanie między nami. A jednak…

Wszystko zaczęło się niewinnie. Marek był chłopakiem Kingi przez dwa lata. Byli razem szczęśliwi, przynajmniej tak mi się wydawało. Ale potem zaczęli się kłócić o drobiazgi: o to, że Marek za dużo pracuje, że Kinga jest zbyt zazdrosna. W końcu rozstali się w zeszłym roku. Kinga długo płakała na moim ramieniu, a ja byłam przy niej zawsze, kiedy tego potrzebowała.

Nie wiem nawet kiedy Marek zaczął do mnie pisać. Najpierw pytał o Kingę, potem o mnie. Zaprosił mnie na kawę pod pretekstem rozmowy o pracy — oboje pracowaliśmy w tej samej korporacji na Mordorze. Było miło, śmialiśmy się jak dawniej. Potem spotkania stały się częstsze. Zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim: o marzeniach, o tym, co nas boli, o tym, czego żałujemy.

Wiedziałam, że powinnam powiedzieć Kindze. Ale za każdym razem brakowało mi odwagi. Wmawiałam sobie, że to nic takiego, że przecież ona już go nie kocha. Ale kiedy Marek pocałował mnie pierwszy raz pod moim blokiem na Ursynowie, wiedziałam już, że to nie jest niewinna znajomość.

Przez kilka tygodni żyłam w kłamstwie. Spotykałam się z Markiem ukradkiem, wymyślałam wymówki dla Kingi. Czułam się podle, ale nie potrafiłam przestać. Marek był inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam: czuły, troskliwy, a jednocześnie silny i zdecydowany. Przy nim czułam się ważna.

Aż w końcu wszystko wyszło na jaw.

To był zwykły piątkowy wieczór. Siedziałyśmy z Kingą u mnie w mieszkaniu na Mokotowie, oglądałyśmy seriale i jadłyśmy pizzę. W pewnym momencie jej telefon zawibrował. Spojrzała na ekran i nagle zbladła.

— Dlaczego Marek pisze do mnie takie rzeczy? — zapytała cicho.

Zamarłam.

— Co napisał? — spytałam niepewnie.

— „Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz” — przeczytała na głos.

Nie musiała mówić nic więcej. Wszystko było jasne.

Od tamtej pory minęły dwa tygodnie. Nie rozmawiałyśmy ze sobą ani razu. Każdego dnia budzę się z nadzieją, że zadzwoni lub napisze chociaż krótką wiadomość: „Tęsknię za tobą” albo „Porozmawiajmy”. Ale jej milczenie boli bardziej niż najgorsze słowa.

Marek próbuje mnie pocieszać. Mówi, że czas wszystko uleczy, że Kinga kiedyś zrozumie i nam wybaczy. Ale ja wiem, że to nie jest takie proste. Przyjaźń to coś więcej niż wspólne zdjęcia na Instagramie czy wieczory spędzone na plotkach przy winie. To lojalność i zaufanie — a ja je złamałam.

Moja mama też nie rozumie całej sytuacji. Kiedy powiedziałam jej o wszystkim podczas niedzielnego obiadu u niej na Żoliborzu, tylko pokręciła głową.

— Weroniko… Czasem trzeba wybierać między sercem a rozsądkiem — powiedziała cicho.

Ale jak wybrać? Jak pogodzić miłość do mężczyzny z lojalnością wobec przyjaciółki?

Czasami łapię się na tym, że wracam myślami do naszych wspólnych chwil: do wyjazdów nad morze do Gdyni, do sylwestra spędzonego w Zakopanem pod kocem i z kubkiem gorącej czekolady w ręku. Do tych wszystkich drobnych gestów — uścisków na powitanie i pożegnanie, wspólnych łez i śmiechu do łez.

Czy można odbudować coś tak kruchego jak zaufanie? Czy dziesięć lat naprawdę można przekreślić jednym błędem?

Czasami myślę o tym wszystkim i pytam samą siebie: czy gdybym mogła cofnąć czas, postąpiłabym inaczej? Czy wybrałabym Kingę zamiast Marka? A może to wszystko było nieuniknione?

Może każda przyjaźń ma swój kres? Może czasem trzeba pozwolić odejść ludziom, których kochamy najbardziej?

Nie wiem. Ale jedno wiem na pewno: dziesięć lat zmarnowanych boli bardziej niż jakakolwiek miłość.

Czy naprawdę można wybaczyć zdradę? Czy warto walczyć o relacje, które wydają się już stracone? Co wy byście zrobili na moim miejscu?