Nigdy nie byłam wystarczająco dobra dla Marka: Prawda o miłości i społecznych różnicach

— Znowu przyszłaś w tych butach? — głos pani Jadwigi, matki Marka, przeszył ciszę jak nóż. Stałam w progu ich mieszkania na warszawskim Żoliborzu, ściskając w dłoniach skromny bukiet tulipanów. Moje buty były czyste, choć nie nowe. — Przepraszam — wyszeptałam, czując jak policzki płoną mi ze wstydu. Marek stał obok, milczący, jakby nie słyszał matki. Wiedziałam już wtedy, że nie będzie łatwo.

Marek był moją pierwszą wielką miłością. Poznaliśmy się na uniwersytecie — on studiował prawo, ja pedagogikę. Był pewny siebie, elokwentny, zawsze otoczony ludźmi. Ja byłam cicha, trochę nieśmiała, ale przy nim czułam się wyjątkowa. Zakochaliśmy się w sobie niemal od razu. Dla mnie był wszystkim, dla niego byłam… kim? Czasem miałam wrażenie, że tylko dodatkiem do jego życia.

Pierwszy raz zaprosił mnie do siebie po pół roku znajomości. Jego dom był pełen światła i drogich mebli. Na ścianach wisiały obrazy znanych malarzy, a w powietrzu unosił się zapach świeżo parzonej kawy. Pani Jadwiga spojrzała na mnie z góry na dół i uśmiechnęła się chłodno. — Skąd jesteś? — zapytała. — Z Radomia — odpowiedziałam niepewnie. Widziałam w jej oczach rozczarowanie.

Od tamtej pory każde spotkanie z rodziną Marka było dla mnie próbą sił. Jego ojciec, pan Andrzej, zadawał mi pytania o plany zawodowe, o rodzinę, o to, czy moi rodzice mają własne mieszkanie. Czułam się jak na przesłuchaniu. Marek nigdy nie stawał po mojej stronie. — Oni po prostu chcą cię lepiej poznać — tłumaczył potem. Ale ja wiedziałam, że chodzi o coś więcej.

W naszym związku coraz częściej pojawiały się ciche dni i niedopowiedzenia. Marek zaczął spędzać więcej czasu z kolegami z kancelarii, a ja zostawałam sama w naszym wynajmowanym mieszkaniu na Pradze. Kiedy pytałam, czy wszystko między nami w porządku, odpowiadał wymijająco: — Po prostu mam dużo pracy.

Pewnego wieczoru wrócił późno i od progu rzucił: — Moja mama uważa, że powinnaś pomyśleć o lepszej pracy. Może spróbujesz w banku? Albo na recepcji w jakiejś firmie? Zaniemówiłam. Pracowałam jako nauczycielka w przedszkolu i kochałam swoją pracę. — Myślałam, że jesteś ze mnie dumny — powiedziałam cicho. — Jestem… ale mogłabyś chcieć czegoś więcej — odpowiedział bez przekonania.

Coraz częściej czułam się niewidzialna. Na rodzinnych obiadach pani Jadwiga opowiadała o sukcesach córki swojej przyjaciółki: — Ola skończyła medycynę i właśnie wyjeżdża na staż do Szwajcarii! A ty, Nikolo? Co słychać w przedszkolu? Uśmiechałam się grzecznie i milczałam.

Wszystko pękło pewnego zimowego wieczoru. Marek wrócił zdenerwowany po spotkaniu z rodzicami. — Oni mają rację — powiedział nagle. — Jesteśmy z dwóch różnych światów. Ty nigdy nie będziesz pasować do mojej rodziny.

Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Przez chwilę nie mogłam oddychać. — A co z nami? Co z tym wszystkim, co razem przeżyliśmy? — zapytałam drżącym głosem.

— Może to był błąd… Może powinniśmy się rozstać, zanim będzie za późno — odpowiedział patrząc gdzieś poza mnie.

Spakowałam swoje rzeczy tej samej nocy. Wyszłam na mroźną ulicę z walizką i poczuciem klęski. Przez wiele tygodni nie mogłam spać, płakałam po nocach i zadawałam sobie pytanie: dlaczego nie byłam wystarczająco dobra?

Minęły miesiące zanim odzyskałam spokój. Zaczęłam spotykać się z przyjaciółkami, wróciłam do malowania obrazów, które kiedyś porzuciłam dla Marka. W pracy dzieci przytulały mnie mocno i mówiły: „Pani Nikola jest najlepsza!” Zrozumiałam wtedy, że moja wartość nie zależy od opinii innych ludzi.

Czasem mijam Marka na ulicy albo widzę jego zdjęcia w mediach społecznościowych — u boku nowej dziewczyny z „dobrego domu”. Już nie boli tak bardzo jak kiedyś. Ale wciąż zastanawiam się: dlaczego tak łatwo pozwalamy innym decydować o naszym szczęściu? Czy naprawdę miłość powinna być walką z uprzedzeniami i oczekiwaniami innych?

Może kiedyś znajdę odpowiedź na te pytania. A może po prostu nauczę się żyć bez potrzeby udowadniania komukolwiek swojej wartości.