Pragnienie powrotu – historia Danuty z Wrocławia
Znowu obudziłam się przed dzwonkiem budzika. Ciemność za oknem była jeszcze gęsta, a cisza w mieszkaniu niemal namacalna. Leżałam chwilę, wsłuchując się w oddech śpiącego obok mnie Andrzeja. Zawsze spał spokojnie, jakby nie miał żadnych zmartwień. Ja natomiast już od dawna nie potrafiłam spać spokojnie. Wstałam, żeby nie obudzić męża, i po cichu weszłam do łazienki. W lustrze zobaczyłam twarz, której już prawie nie poznawałam – zmęczone oczy, cienkie usta, włosy związane w niedbały kok. Kiedy to się stało? Kiedy przestałam być Danutą, a stałam się tylko żoną Andrzeja i matką Pawła?
W kuchni wszystko było jak zawsze: jajka, bułka, ser, kawa. Przygotowywałam śniadanie automatycznie, jakbym była maszyną zaprogramowaną na te same ruchy. Gdy Andrzej wszedł, ogolony i pachnący wodą toaletową, uśmiechnął się do mnie tym swoim codziennym uśmiechem. – Dzień dobry, Danka – powiedział, siadając do stołu. – Dzień dobry – odpowiedziałam cicho i nalałam mu kawy.
Sama zadowoliłam się tylko kawą i kilkoma kawałkami suchego chleba. Andrzej nawet nie zauważył, że nie jem z nim śniadania. Otworzył gazetę i zaczął czytać wiadomości. Z kuchni dobiegł nas głos Pawła: – Mamo, gdzie są moje klucze? – Na półce przy drzwiach! – odpowiedziałam odruchowo. Paweł wszedł do kuchni, spojrzał na mnie przelotnie i wyszedł bez słowa.
Czułam się przezroczysta. Niewidzialna dla własnej rodziny. Każdy miał swoje sprawy, a ja byłam tylko tłem ich życia. Kiedyś było inaczej. Kiedyś Andrzej patrzył na mnie z zachwytem, a Paweł tulił się do mnie wieczorami i opowiadał o swoich marzeniach. Teraz wszystko się zmieniło.
Po śniadaniu Andrzej wyszedł do pracy, a ja zostałam sama w pustym mieszkaniu. Usiadłam przy stole i zapatrzyłam się w okno. Deszcz bębnił o parapet, a ja poczułam nagłą potrzebę płaczu. Ale łzy nie chciały płynąć. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam sprzątać kuchnię.
Telefon zadzwonił nagle, wyrywając mnie z zamyślenia. To była moja siostra, Halina. – Danusia, jak ty sobie radzisz? – zapytała ciepłym głosem. – Dobrze… chyba dobrze – odpowiedziałam niepewnie. – Słuchaj, może przyjedziesz do mnie na weekend? Pogadamy, odpoczniesz trochę od wszystkiego…
Zawahałam się. Ostatni raz byłam u Haliny ponad rok temu. Zawsze coś stawało na przeszkodzie: Andrzej potrzebował mnie w domu, Paweł miał sprawdzian, ktoś musiał zrobić zakupy… – Nie wiem, Hala… – zaczęłam, ale ona przerwała mi stanowczo: – Danuta! Ty musisz pomyśleć o sobie! Ile jeszcze będziesz czekać?
Odłożyłam słuchawkę i długo patrzyłam na nią bezmyślnie. Ile jeszcze będę czekać? Ile jeszcze będę żyć cudzym życiem?
Wieczorem Andrzej wrócił zmęczony i zirytowany. – Znowu korki na Grabiszyńskiej! Ile można remontować tę samą ulicę?! – rzucił zły i rzucił teczkę na fotel. Chciałam mu powiedzieć o propozycji Haliny, ale nie miałam odwagi. Bałam się jego reakcji.
– Co na obiad? – zapytał tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Zrobiłam twoją ulubioną zupę pomidorową.
– Znowu pomidorowa? Nie mogłaś ugotować czegoś innego?
Poczułam ukłucie żalu. Przecież zawsze lubił pomidorową…
Po kolacji Paweł zamknął się w swoim pokoju z laptopem, a Andrzej włączył telewizor i nawet nie spojrzał w moją stronę. Usiadłam przy stole z kubkiem herbaty i poczułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Myśli krążyły mi po głowie jak natrętne muchy: co by było, gdybym wyjechała? Czy ktoś zauważyłby moją nieobecność? Czy Andrzej zatęskniłby za mną? Czy Paweł zapytałby choć raz: „Gdzie jest mama?”
Następnego dnia rano zebrałam się na odwagę.
– Andrzej…
– Hm?
– Halina zaprosiła mnie do siebie na weekend.
– No i?
– Chciałabym pojechać.
– Rób jak chcesz – odpowiedział bez emocji i wrócił do czytania gazety.
Poczułam ulgę i rozczarowanie jednocześnie. Ulgę, że nie zrobił awantury; rozczarowanie, że nawet nie próbował mnie zatrzymać.
U Haliny poczułam się jak człowiek po długiej chorobie wypuszczony na świeże powietrze. Rozmawiałyśmy godzinami o wszystkim: o dzieciach, o młodości, o marzeniach. Halina spojrzała mi prosto w oczy:
– Danusia… ty musisz coś zmienić w swoim życiu. Inaczej znikniesz całkiem.
Te słowa bolały, ale były prawdziwe.
Po powrocie do domu przez chwilę miałam nadzieję, że coś się zmieniło. Że może ktoś zatęsknił za mną choć trochę… Ale w mieszkaniu panował ten sam chłód co zawsze.
Wieczorem usiadłam przy oknie i patrzyłam na światła miasta odbijające się w kałużach po deszczu. Przypomniałam sobie siebie sprzed lat: pełną życia dziewczynę z marzeniami o podróżach i wielkiej miłości.
Gdzie ona jest teraz?
Czy można jeszcze wrócić do siebie sprzed lat? Czy można odzyskać utracone marzenia?
Może ktoś z was zna odpowiedź…