„Dom mojego teścia stoi pusty, a my tkwimy w wynajmie” – Polska opowieść o rodzinnych tajemnicach i niespełnionych obietnicach
– Ile razy mam ci powtarzać, tato? Nie damy rady tak dłużej! – głos Tomka odbija się echem od cienkich ścian naszego mieszkania. Siedzę skulona na fotelu, ściskając w dłoniach kubek z zimną już herbatą. Słyszę każde słowo, każde westchnienie, każde przekleństwo.
– To nie jest takie proste, Tomek! – odpowiada z drugiej strony słuchawki pan Andrzej, jego ojciec. – Dom w Konstancinie to nie hotel! Tam są rzeczy twojej matki…
Tomek rzuca telefon na stół, aż kubek z herbatą podskakuje. Patrzy na mnie oczami pełnymi bezsilności i gniewu.
– On nigdy nie zrozumie – mówi cicho. – Dom stoi pusty od trzech lat. Matka nie żyje, a on nie chce nas tam wpuścić. Woli, żebyśmy płacili za ten klitkę.
Patrzę na niego i czuję, jak narasta we mnie żal. Przez ostatnie dwa lata żyjemy w wynajętym mieszkaniu – dwa pokoje z kuchnią, łazienka z przeciekającym kranem i okna wychodzące na ruchliwą ulicę. Każdego ranka budzi mnie ryk autobusów i krzyki sąsiadów zza ściany. Marzyłam o czymś innym. O domu z ogrodem, o ciszy, o miejscu dla naszego synka, Jasia.
Tomek siada obok mnie i chowa twarz w dłoniach.
– Przepraszam – szepcze. – Obiecałem ci dom.
Nie odpowiadam. Wiem, że to nie jego wina. Ale nie potrafię już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.
Wieczorem kładę Jasia spać. Ma cztery lata i pyta:
– Mamo, kiedy będziemy mieli własny dom?
Zaciska mi się gardło. Głaszczę go po włosach i mówię:
– Niedługo, kochanie. Niedługo…
Ale sama w to nie wierzę.
Następnego dnia Tomek wychodzi do pracy wcześniej niż zwykle. Zostaję sama z myślami. Przeglądam stare zdjęcia – ślubne, z chrztu Jasia, z wakacji nad morzem. Na wszystkich uśmiechamy się szeroko, jakbyśmy byli szczęśliwi. Ale pod spodem zawsze była ta rysa – niewypowiedziane żale, niedokończone rozmowy.
Około południa dzwoni do mnie teściowa – pani Halina, druga żona Andrzeja. Jej głos jest chłodny jak lód.
– Wiem, że Tomek znowu rozmawiał z ojcem o domu – zaczyna bez przywitania. – Powiedz mu, żeby przestał naciskać. Andrzej jest chory na serce. Nie potrzebuje dodatkowych stresów.
– Ale dom stoi pusty…
– To nie wasza sprawa! – przerywa mi ostro. – Może kiedyś… Ale teraz nie.
Rozłącza się bez pożegnania. Czuję się jak intruz we własnym życiu.
Wieczorem Tomek wraca zmęczony i przygnębiony. Siadamy razem przy stole.
– Rozmawiałam dziś z Haliną – mówię cicho.
Tomek wzdycha ciężko.
– Ona zawsze była przeciwko mnie. Odkąd ojciec się z nią ożenił, wszystko się zmieniło. Matka by nam pomogła…
Przez chwilę milczymy. Wiem, że tęskni za matką bardziej niż kiedykolwiek.
Kilka dni później dostajemy wypowiedzenie najmu. Właścicielka mieszkania wraca z Anglii i potrzebuje lokalu dla siebie.
– I co teraz? – pytam Tomka ze łzami w oczach.
– Muszę jechać do ojca – mówi stanowczo. – Nie mam wyjścia.
Jadę z nim do Konstancina. Dom stoi na końcu cichej uliczki, otoczony wysokim żywopłotem. Okna zasłonięte żaluzjami, ogród zaniedbany. Wchodzimy do środka – wszędzie kurz i zapach stęchlizny.
Pan Andrzej siedzi w salonie przy wyłączonym telewizorze.
– Czego chcecie? – pyta bez emocji.
Tomek siada naprzeciwko niego.
– Tato, musimy się gdzieś podziać. Straciliśmy mieszkanie. Proszę cię…
Andrzej patrzy na mnie zimnym wzrokiem.
– To nie jest wasz dom.
– Ale dlaczego? – pytam drżącym głosem. – Przecież tu nikt nie mieszka!
Wtedy wybucha kłótnia jakiej jeszcze nie było. Padają słowa o dawnych krzywdach, o pieniądzach, o testamencie matki Tomka. Andrzej oskarża nas o chciwość, Tomek krzyczy o niesprawiedliwości.
W końcu Andrzej wyciąga z szuflady kopertę i rzuca ją na stół.
– To testament twojej matki! Chciała, żeby dom był sprzedany i pieniądze podzielone między ciebie a twoją siostrę!
Tomek blednie.
– Ale ja nie chcę pieniędzy… Chcę domu dla mojej rodziny!
Andrzej milknie na chwilę.
– Ja też tu już nie chcę mieszkać… Ale nie potrafię sprzedać tego domu. To jedyne co mi po niej zostało.
Patrzę na nich obu i widzę dwóch zagubionych mężczyzn – ojca i syna, których dzieli żal i wspólna strata.
Wracamy do Warszawy jeszcze bardziej przygnębieni niż przedtem. Szukamy nowego mieszkania do wynajęcia, ale ceny są kosmiczne. Jaś pyta coraz częściej o dom z ogrodem.
Pewnego wieczoru Tomek przychodzi do mnie i mówi:
– Może powinniśmy zacząć od nowa gdzie indziej? Wyjechać z Warszawy?
Patrzę na niego długo.
– A jeśli nigdy nie będziemy mieli domu?
Milczymy razem w ciemności.
Czasem myślę: czy dom to tylko budynek? Czy może to coś więcej? Czy można być szczęśliwym bez własnego kąta? A może najważniejsze jest to, co mamy w sobie nawzajem?
Czy wy też czuliście kiedyś, że rodzina zamiast dawać wsparcie, tylko pogłębia rany? Co byście zrobili na naszym miejscu?