Gości cieszą dwa razy: jak mój brat zamienił weekend w test wytrzymałości

— Sławek, pamiętasz, że w ten weekend przyjeżdża twój brat z żoną? — głos Ewy, mojej żony, rozległ się z kuchni, gdzie stała pochylona nad garnkiem. Jej ton był łagodny, ale wyczułem w nim napięcie.

— Pamiętam. Oczywiście pamiętam — burknąłem, choć dopiero co o tym zapomniałem. Po prostu żyło mi się ostatnio zbyt intensywnie, żeby zaprzątać sobie głowę wizytą Oskara. Praca, dzieci, rachunki — wszystko to przygniatało mnie jak ciężki koc w upalną noc. A teraz jeszcze ON. Mój brat, który zawsze potrafił zamienić nawet najspokojniejszy dzień w pole bitwy.

Oskar był ode mnie młodszy o trzy lata, ale od zawsze miał talent do komplikowania wszystkiego. Kiedy byliśmy dziećmi, to on rozbijał szybę piłką i to ja dostawałem burę. Kiedy dorastaliśmy, to on znikał na całe noce, a mama pytała mnie: „Sławku, gdzie jest twój brat?”. Teraz miał własną rodzinę i własne życie w Poznaniu, ale najwyraźniej nie stracił tej umiejętności wywracania wszystkiego do góry nogami.

W piątek po południu usłyszałem dzwonek do drzwi. Otworzyłem i zobaczyłem Oskara z szerokim uśmiechem i jego żonę, Magdę, która wyglądała na zmęczoną już na wejściu.

— No cześć, stary! — rzucił Oskar i od razu wparował do środka jak do siebie. Magda skinęła głową i wymamrotała „dzień dobry”, po czym zaczęła rozglądać się za miejscem, gdzie mogłaby postawić torbę.

— Cześć, Oskar. Cześć, Magda — odpowiedziałem, próbując się uśmiechnąć. Ewa wyszła z kuchni i przywitała ich serdecznie, choć widziałem po jej oczach, że już żałuje tej gościnności.

Od początku coś wisiało w powietrzu. Oskar zaczął opowiadać o swojej nowej pracy — znowu zmienił firmę, bo „szef był idiotą”, a Magda przewracała oczami za każdym razem, gdy kończył zdanie. Dzieci biegały po domu jak szalone, a Ewa próbowała ogarnąć kolację.

— Sławek, a ty dalej siedzisz w tej swojej nudnej robocie? — zapytał Oskar przy stole.

— Pracuję tam już dziesięć lat — odpowiedziałem spokojnie.

— No właśnie! Ja bym nie wytrzymał nawet roku! — zaśmiał się głośno.

Poczułem, jak narasta we mnie irytacja. Zawsze musiał być lepszy, zawsze musiał coś udowadniać. Magda siedziała cicho, bawiąc się widelcem.

Wieczorem dzieci nie chciały zasnąć. Oskar zaproponował, że poczyta im bajkę. Po pięciu minutach usłyszałem płacz — okazało się, że opowiedział im historię o wilku zjadającym babcię i dzieci były przerażone.

— Oskar! — syknęła Ewa. — Nie możesz opowiadać takich rzeczy przed snem!

— Przesadzasz, Ewa. Trochę strachu nikomu nie zaszkodziło — odpowiedział nonszalancko.

W nocy obudził mnie hałas w łazience. Poszedłem sprawdzić i zobaczyłem Magdę siedzącą na brzegu wanny ze łzami w oczach.

— Wszystko w porządku? — zapytałem cicho.

— Przepraszam… Po prostu… czasem mam dość — wyszeptała. — On nigdy nie słucha. Zawsze musi być po jego myśli.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Z jednej strony rozumiałem ją doskonale — sam przez całe życie musiałem znosić charakter Oskara. Z drugiej strony to był mój brat.

Następnego dnia rano atmosfera była jeszcze gorsza. Oskar zaczął krytykować wszystko: kawę („za słaba”), mieszkanie („trochę ciasno tu macie”), nawet pogodę („w Poznaniu jest lepiej”). Ewa coraz częściej wychodziła do kuchni pod pretekstem „sprawdzenia pieczenia”, a ja czułem się jak więzień we własnym domu.

W południe dzieci zaczęły się kłócić o zabawki. Oskar postanowił „rozwiązać sprawę po swojemu” i zabrał im wszystkie zabawki na godzinę. Dzieci zaczęły płakać jeszcze głośniej.

— Może byś się nie wtrącał? — powiedziałem przez zaciśnięte zęby.

— Próbuję tylko pomóc! — oburzył się Oskar.

— Nie potrzebujemy twojej pomocy! — wybuchłem.

Zapadła niezręczna cisza. Magda patrzyła na mnie z wdzięcznością, Ewa z ulgą, a Oskar… Oskar wyglądał na zranionego jak dziecko.

Po obiedzie Magda poprosiła mnie o rozmowę na osobności.

— Sławek… On naprawdę nie rozumie, że czasem rani ludzi wokół siebie. Może ty mógłbyś mu to powiedzieć? On cię słucha bardziej niż mnie…

Westchnąłem ciężko. Wiedziałem, że to nie będzie łatwa rozmowa.

Wieczorem usiedliśmy z Oskarem na tarasie. Przez chwilę milczeliśmy, patrząc na zachodzące słońce.

— Sławek… Coś się stało? — zapytał w końcu.

— Oskar… Wiesz, czasem mam wrażenie, że nie widzisz innych ludzi. Że wszystko musi być po twojemu. Że nie słuchasz ani Magdy, ani mnie… ani nikogo.

Spojrzał na mnie zdziwiony.

— Myślisz tak?

— Tak myślę. I nie tylko ja.

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Widziałem, że coś do niego dociera. Może pierwszy raz od dawna.

W niedzielę rano Oskar i Magda zaczęli się pakować. Atmosfera była inna — spokojniejsza, choć nadal ciężka od niedopowiedzeń.

Kiedy wychodzili, Magda uścisnęła mnie mocno i szepnęła: „Dziękuję”. Oskar spojrzał mi w oczy i powiedział cicho: „Muszę trochę przemyśleć”.

Zamknąłem drzwi za nimi i poczułem ulgę tak wielką, że aż usiadłem na podłodze w przedpokoju. Ewa podeszła do mnie i objęła mnie ramieniem.

— Gości cieszymy się dwa razy: kiedy przyjeżdżają i kiedy wyjeżdżają — powiedziała z uśmiechem przez łzy zmęczenia.

Patrzyłem przez okno na pustą ulicę i zastanawiałem się: czy rodzina to naprawdę tylko obowiązek i cierpliwość? Czy można kochać kogoś i jednocześnie mieć go serdecznie dość? Może właśnie na tym polega prawdziwa bliskość?