Jak sąsiad Andrzej nauczył nieproszonych gości manier – opowieść z działki pełna emocji
Już od rana czułem w powietrzu napięcie. Słońce ledwo przebiło się przez chmury, a ja siedziałem na tarasie swojej altanki, popijając gorzką kawę i patrząc, jak Andrzej Kowalski – mój sąsiad z działki – rozstawia grill. Jego ruchy były dziś inne niż zwykle, bardziej nerwowe, jakby spodziewał się burzy. I rzeczywiście, burza miała nadejść, choć nie ta z nieba.
– Znowu będą? – zapytałem cicho, ledwo słyszalnie, ale Andrzej tylko skinął głową i westchnął ciężko.
– Wiesz, Tomek… Ja już nie mam siły. Co tydzień to samo. Ledwo rozpalę ogień, już stoją pod bramką. Nawet nie pytają, czy mogą wpaść. Po prostu przychodzą, siadają i czekają na kiełbasę. A potem jeszcze narzekają, że za mało musztardy albo że piwo nie takie zimne.
Patrzyłem na niego i widziałem w oczach zmęczenie. Andrzej zawsze był duszą towarzystwa – żartował, opowiadał anegdoty z wojska, częstował wszystkich swoją legendarną marynatą do kiełbasek. Ale od kilku miesięcy coś się zmieniło. Jego kuzynka Renata z mężem i dwójką dzieci zaczęli pojawiać się coraz częściej. Potem dołączył brat z żoną i ich dorosły syn, który zawsze przychodził głodny jak wilk. W końcu nawet ciotka Zosia zaczęła wpadać „przy okazji”, choć mieszkała po drugiej stronie miasta.
Tego dnia wszystko zaczęło się jak zwykle. Ledwo dym z grilla uniósł się nad działką, już usłyszeliśmy znajome głosy za płotem.
– Andrzeju! – krzyknęła Renata, machając torbą z chipsami. – Ale pachnie! Mamy nadzieję, że dla nas też się coś znajdzie!
Andrzej uśmiechnął się krzywo i skinął głową. Widziałem jednak, jak zaciska pięści. Goście weszli bez zaproszenia, rozgościli się na starych leżakach i zaczęli rozstawiać swoje rzeczy na stole. Dzieci biegały po grządkach, depcząc świeżo posadzone pomidory. Brat Andrzeja wyciągnął piwo z lodówki bez pytania.
– Andrzejku, a masz może jeszcze tej swojej musztardy? – zapytała ciotka Zosia, rozglądając się po kuchni jak po własnej.
Widziałem, jak Andrzej walczy ze sobą. Przez chwilę myślałem, że wybuchnie – ale zamiast tego tylko westchnął i poszedł po musztardę.
Siedziałem obok niego przy grillu i szeptem zapytałem:
– Czemu im nie powiesz? Przecież to twoja działka.
Andrzej spojrzał na mnie smutno.
– Boję się, że mnie znienawidzą. Że powiedzą rodzinie, że jestem skąpy albo niewdzięczny. Ale dziś… dziś już mam dość.
Wtedy wydarzyło się coś, co przelało czarę goryczy. Syn brata Andrzeja – ten wiecznie głodny student – wylał przez przypadek pół butelki keczupu na nowy obrus żony Andrzeja. Nawet nie przeprosił, tylko wzruszył ramionami i powiedział:
– A co tam, przecież to tylko obrus.
W oczach Andrzeja pojawiły się łzy bezsilności. Wstał nagle od grilla i podszedł do stołu.
– Słuchajcie! – powiedział głośno, a jego głos drżał ze złości i emocji. – Mam was wszystkich serdecznie dość! Co tydzień przychodzicie tu jak do restauracji! Nie pytacie, nie pomagacie, tylko bierzecie! To jest moja działka! Moje jedzenie! Moje zasady!
Zapadła cisza tak głęboka, że słychać było tylko świergot ptaków. Renata spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Ale Andrzejku… przecież zawsze nas zapraszałeś…
– Zapraszałem! – przerwał jej ostro. – Ale to nie znaczy, że możecie tu przychodzić bez pytania i zachowywać się jak u siebie! Od dziś koniec! Jeśli chcecie przyjść – dzwońcie wcześniej! Przynoście coś od siebie! I szanujcie moją pracę!
Brat Andrzeja zaczął coś mamrotać pod nosem o rodzinie i tradycji, ale Andrzej był nieugięty.
– Nie obchodzi mnie tradycja! Mam prawo do własnego spokoju!
Goście zaczęli zbierać swoje rzeczy w milczeniu. Dzieci płakały, Renata rzuciła obrażone spojrzenie i wyszła bez słowa pożegnania. Ciotka Zosia jeszcze próbowała coś tłumaczyć, ale Andrzej tylko pokręcił głową.
Kiedy wszyscy wyszli, usiadłem obok niego na ławce. Przez dłuższą chwilę milczeliśmy.
– Myślisz, że przesadziłem? – zapytał w końcu cicho.
Pokręciłem głową.
– Nie. W końcu postawiłeś granice. Każdy ma prawo do swojego miejsca na ziemi.
Andrzej spojrzał w dal na pusty ogród.
– Ciekawe, czy kiedyś mi wybaczą… Ale czy naprawdę muszę poświęcać własne szczęście dla świętego spokoju innych?
Patrzyłem na niego i wiedziałem jedno: czasem trzeba być egoistą, żeby móc być naprawdę dobrym człowiekiem. Może właśnie tego nauczył nas ten trudny dzień na działce? Co wy o tym myślicie?