Kiedy dzieci nie chcą już zostać u babci: lato pełne wątpliwości i rodzinnych tajemnic
– Mamo, czy możesz po nas przyjechać? – głos Zosi drżał przez telefon, choć starała się brzmieć odważnie. Była dopiero dziesięcioletnią dziewczynką, a ja poczułam, jak serce ściska mi się w piersi.
– Ale przecież mieliście zostać u babci jeszcze tydzień… – odpowiedziałam, próbując ukryć niepokój. – Co się stało?
Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko cichy szloch i szept młodszego syna, Antka: „Chcę do domu”.
To miały być spokojne wakacje. Dzieci, jak co roku, pojechały do mojej mamy do małego miasteczka pod Lublinem. Ja miałam wreszcie chwilę dla siebie – na książki, na ciszę, na oddech. Ale już pierwszego dnia czułam niepokój. Może to instynkt matki, a może echo dawnych wspomnień, które nigdy nie pozwoliły mi w pełni zaufać własnej matce.
Zosia i Antek zawsze wracali od babci z opowieściami o spacerach po lesie, o naleśnikach z jagodami i o tym, jak babcia pozwalała im siedzieć do późna. Tym razem jednak coś było inaczej. Kiedy przyjechałam po nich dzień wcześniej niż planowałam, zobaczyłam ich siedzących na schodach przed domem mamy – skulonych, z plecakami już spakowanymi.
– Co się stało? – zapytałam, patrząc na mamę, która stała w oknie kuchni z zaciśniętymi ustami.
– Nic się nie stało – odpowiedziała chłodno. – Dzieci są przewrażliwione.
Ale widziałam łzy w oczach Zosi i to, jak Antek kurczowo trzymał jej rękę. W drodze powrotnej milczeliśmy. Dopiero wieczorem Zosia przyszła do mnie do sypialni.
– Mamo… babcia krzyczała na Antka. Powiedziała mu, że jest niegrzeczny i że przez niego wszystko się psuje. Potem zamknęła się w pokoju i płakała.
Poczułam znajome ukłucie w sercu. Przez chwilę byłam znowu małą dziewczynką, która słyszy za drzwiami płacz matki i nie wie, czy powinna wejść, czy uciec.
– A ty? – zapytałam cicho.
– Ja próbowałam ją przytulić, ale powiedziała, żebym dała jej spokój.
Tej nocy nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: mama zamykająca się w pokoju po kłótni z tatą; mama mówiąca mi, że jestem niewdzięczna; mama płacząca nad stertą rachunków. Zawsze była silna i dumna – tak przynajmniej chciała być widziana przez innych. Ale dla mnie była też zimna i nieprzystępna.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie.
– Przesadzasz – powiedziała bez powitania. – Dzieci są rozpieszczone. Nie potrafisz ich wychować.
Poczułam gniew. – Może po prostu potrzebują więcej czułości niż ja kiedyś…
– A ty myślisz, że ja miałam łatwo? – przerwała mi ostro. – Twój ojciec pił, a ja musiałam wszystko dźwigać sama!
Zamilkłam. Ile razy już słyszałam ten argument? Ile razy tłumaczyłam sobie jej chłód trudnym dzieciństwem? Ale czy to usprawiedliwiało wszystko?
Wieczorem usiadłam z dziećmi przy stole.
– Chcecie porozmawiać o tym, co się stało u babci?
Antek spuścił głowę. Zosia spojrzała na mnie poważnie.
– Babcia jest smutna – powiedziała cicho. – Ale czasem jest też zła. Krzyczy na nas za drobiazgi. A potem udaje, że nic się nie stało.
Przypomniałam sobie własne dzieciństwo: wieczne napięcie, oczekiwanie na wybuch gniewu lub ciszy. Próbowałam być inną matką dla moich dzieci, ale czy naprawdę byłam inna? Czy nie powielałam tych samych schematów?
Kilka dni później mama zadzwoniła ponownie.
– Może przesadziłam – powiedziała niechętnie. – Ale one mnie prowokują. Ty też taka byłaś.
– Mamo…
– Co?
– Może powinnaś porozmawiać z kimś… Może z psychologiem?
Usłyszałam tylko śmiech pełen goryczy.
– Ty zawsze musisz wszystko komplikować! Kiedyś dzieci były grzeczne i nikt nie biegał po psychologach!
Zamknęłam oczy. Wiedziałam, że ta rozmowa donikąd nie prowadzi.
W kolejnych tygodniach dzieci coraz częściej pytały: „Czy musimy jechać do babci na święta?”, „Czy możemy zostać w domu?”. Czułam narastające poczucie winy – wobec nich i wobec mamy. Próbowałam tłumaczyć jej zachowanie, ale coraz trudniej było mi znaleźć usprawiedliwienie.
Pewnego wieczoru Zosia przyszła do mnie z rysunkiem: ona i Antek trzymają się za ręce, a obok stoi babcia z zamkniętymi oczami i smutną miną.
– Myślisz, że babcia nas kocha? – zapytała cicho.
Zabrakło mi słów. Czy ja sama kiedykolwiek czułam się przez nią kochana?
Postanowiłam pojechać do mamy sama. Chciałam porozmawiać szczerze – pierwszy raz od lat.
Siedziałyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Mama nerwowo obracała filiżankę w dłoniach.
– Dlaczego tak trudno ci okazywać uczucia? – zapytałam wprost.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
– Nie wiem… Może nikt mnie tego nie nauczył? Moja matka była jeszcze gorsza…
Milczałyśmy długo. W końcu powiedziała:
– Ja naprawdę chciałam dobrze… Ale czasem wszystko mnie przerasta.
Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Wiedziałam już, że nie zmienię przeszłości ani swojej matki. Ale mogę spróbować przerwać ten łańcuch dla moich dzieci.
Wieczorem przytuliłam Zosię i Antka mocniej niż zwykle.
– Kocham was najbardziej na świecie – wyszeptałam.
Zosia spojrzała na mnie poważnie:
– A babcia?
Uśmiechnęłam się smutno.
– Babcia kocha was na swój sposób… Ale czasem ludzie nie potrafią tego pokazać.
Patrzyli na mnie uważnie, jakby szukali potwierdzenia czegoś ważnego.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę uciec od rodzinnych schematów? Czy wystarczy chcieć być innym rodzicem, żeby nim zostać? A może przeszłość zawsze będzie wracać – w naszych słowach, gestach, milczeniu?