Kto zajął pokój? – Opowieść o rodzinnych sekretach i nieoczekiwanych gościach

— No i przyjechał — mruknęłam pod nosem, wycierając ręce w ścierkę. Stałam przy kuchennym oknie, patrząc, jak na nasze podwórko wjeżdża sfatygowany maluch. Z auta wysiadł wysoki chłopak w pogniecionej koszulce i dżinsach, wyciągnął z bagażnika dwa duże plecaki i torbę sportową. Krzyś. Mój siostrzeniec. Dawno go nie widziałam — ostatni raz chyba na pogrzebie mojego męża, kiedy jeszcze był chudym, nieśmiałym nastolatkiem. Teraz wyglądał na dorosłego, choć w oczach miał ten sam niepokój.

Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam do drzwi. W głowie kołatały mi się myśli: „Dlaczego nie zadzwonił wcześniej? Przecież pokój miał być dla kogoś innego…”. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam, jak Krzyś staje na progu, niepewnie się uśmiechając.

— Cześć, ciociu Halino — powiedział cicho, jakby bał się, że zaraz go wygonię.

— Cześć, Krzysiu. Wchodź, bo zimno — odpowiedziałam, choć wcale nie było zimno. Po prostu chciałam coś powiedzieć, cokolwiek, żeby nie zdradzić zdenerwowania.

Krzyś wszedł do środka, stawiając torby przy ścianie. Rozejrzał się po korytarzu, jakby szukał śladów dzieciństwa. Przez chwilę milczeliśmy. W końcu zapytałam:

— Długo zostaniesz?

— Nie wiem… Może kilka tygodni? Może dłużej. Wiesz… u mnie w domu… — urwał nagle i spuścił wzrok.

Nie musiał mówić więcej. Wiedziałam, że jego rodzice od miesięcy się kłócą. Moja siostra, Barbara, dzwoniła do mnie kilka razy, żaląc się na męża i syna. Ale nigdy nie przypuszczałam, że Krzyś zdecyduje się uciec.

— Pokój na górze jest wolny — powiedziałam powoli, choć serce mi waliło. Przecież miałam go wynająć studentce z miasta. Potrzebowałam tych pieniędzy jak powietrza.

Krzyś spojrzał na mnie z wdzięcznością.

— Dzięki, ciociu. Naprawdę nie miałem gdzie pójść.

Zostawiłam go samego z bagażami i poszłam do kuchni. Zaczęłam nerwowo myć naczynia, ale ręce mi drżały. „Co teraz?” — myślałam. „Co powiem tej dziewczynie? Jak wytrzymam z Krzysiem pod jednym dachem? Przecież on nawet nie wie, ile kosztuje życie…”

Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Krzyś jadł powoli zupę pomidorową, a ja obserwowałam go ukradkiem. Był zamyślony, przygarbiony. W końcu zebrałam się na odwagę:

— Co się stało w domu?

Westchnął ciężko.

— Mama znowu się pokłóciła z tatą. O wszystko: o pieniądze, o mnie… Wiesz, że tata chciał mnie wyrzucić z domu? Powiedział, że jestem darmozjadem i że tylko przynoszę wstyd rodzinie.

Zabolało mnie to bardziej niż mogłam się spodziewać. Przecież pamiętałam mojego szwagra jako dobrego człowieka. Co się z nim stało?

— A mama?

Krzyś wzruszył ramionami.

— Mama płakała. Powiedziała mi tylko: „Jedź do cioci Haliny. Ona ci pomoże”.

Poczułam narastający gniew na Barbarę. Zawsze wiedziała, jak przerzucić odpowiedzialność na innych.

Następnego dnia zadzwoniła studentka.

— Pani Halino, czy mogę się już wprowadzić? — zapytała radośnie.

Zacisnęłam powieki.

— Przepraszam, ale pokój jest już zajęty — powiedziałam cicho.

— Ale jak to? Przecież się umawiałyśmy!

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Rozłączyłam się szybko i usiadłam przy stole. Czułam się podle — zawiodłam ją i siebie.

Krzyś przez kolejne dni był cichy i zamknięty w sobie. Czasem słyszałam, jak rozmawia przez telefon z matką albo kolegami. Wieczorami długo siedział przy oknie w swoim pokoju, patrząc w ciemność podwórka.

Pewnego wieczoru usłyszałam cichy płacz dochodzący z góry. Weszłam po schodach i zobaczyłam Krzysia skulonego na łóżku.

— Krzysiu… co się dzieje?

Podniósł głowę i spojrzał na mnie zapuchniętymi oczami.

— Ciociu… ja już nie mam siły. Wszyscy ode mnie czegoś chcą. Mama chce żebym był lepszy od taty, tata chce żebym był kimś innym… A ja nawet nie wiem kim jestem.

Usiadłam obok niego i objęłam ramieniem.

— Jesteś moim siostrzeńcem i to mi wystarczy — powiedziałam cicho.

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Potem Krzyś zaczął opowiadać o szkole, o tym jak czuje się samotny wśród rówieśników, jak boi się przyszłości. Słuchałam go uważnie i po raz pierwszy od dawna poczułam coś na kształt matczynej troski.

Następnego dnia zadzwoniła Barbara.

— Halina! Co ty wyprawiasz? Dlaczego pozwalasz mu tam siedzieć? On powinien wrócić do domu!

Zacisnęłam zęby.

— Może najpierw powinnaś porozmawiać z własnym synem? On potrzebuje wsparcia, a nie kolejnych kazań!

Barbara zaczęła krzyczeć do słuchawki, ale ja już jej nie słuchałam. Odłożyłam telefon i poczułam ulgę.

Wieczorem usiedliśmy z Krzysiem na werandzie. Siedzieliśmy w milczeniu, patrząc na zachodzące słońce.

— Ciociu… myślisz, że kiedyś będę szczęśliwy? — zapytał nagle.

Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich nadzieję pomieszaną ze strachem.

— Myślę, że każdy ma prawo do szczęścia. Ale czasem trzeba o nie zawalczyć — odpowiedziałam spokojnie.

Krzyś uśmiechnął się blado.

Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko więzy krwi — to wybory, które podejmujemy każdego dnia. Czy można naprawić to, co zostało zepsute przez lata milczenia i niedomówień? Czy wystarczy jedna rozmowa, by znów poczuć się kochanym? Czasem zastanawiam się: ile jeszcze takich rozmów przede mną?