Moja córka chce się wprowadzić z rodziną: Przyjmę ją i wnuczkę, ale nie jej męża

– Mamo, musimy pogadać. – Głos Ewy drżał, a ja już wiedziałam, że to nie będzie zwykła rozmowa. Stała w progu kuchni, ściskając w dłoni kubek z herbatą. Jej oczy były zaczerwienione, jakby całą noc płakała.

– Co się stało? – zapytałam, choć przeczuwałam odpowiedź. Ostatnie miesiące były dla niej trudne. Widziałam, jak coraz częściej wraca do mnie z wnuczką, jakby szukała schronienia przed czymś, czego nie chciała nazwać.

– Michał… – zaczęła i urwała. – On… nie radzimy sobie. Stracił pracę, jest coraz bardziej nerwowy. Nie chcę, żeby Zosia to widziała. Mamo, czy mogłybyśmy… czy mogłybyśmy się na jakiś czas do ciebie wprowadzić?

Poczułam, jak serce zaczyna mi walić. Z jednej strony pragnęłam pomóc córce i wnuczce, z drugiej – myśl o tym, że Michał miałby zamieszkać pod moim dachem, była dla mnie nie do zniesienia. Od lat nie potrafiliśmy znaleźć wspólnego języka. Jego chłód, ironiczne uwagi, sposób, w jaki patrzył na Ewę… Nigdy nie powiedziałam tego głośno, ale bałam się go.

– Ewa… – zaczęłam ostrożnie. – Ty i Zosia zawsze możecie tu być. Ale Michał… Nie wiem, czy to dobry pomysł.

Zobaczyłam ból w jej oczach. Przez chwilę milczała, patrząc na mnie z niedowierzaniem.

– Mamo, to mój mąż. Ojciec Zosi. Nie mogę go tak po prostu zostawić.

– A ja nie mogę pozwolić, żeby ktoś taki jak on… żeby on tu był – przerwałam jej, czując narastającą złość i bezsilność. – Widziałam, jak na ciebie krzyczy. Jak traktuje Zosię. Nie chcę tego pod moim dachem.

Ewa spuściła głowę. Przez chwilę panowała cisza, którą przerywało tylko tykanie zegara na ścianie.

– Myślisz, że to takie proste? – wyszeptała. – Że mogę go zostawić? On nie jest potworem… Po prostu jest mu ciężko.

– Każdemu bywa ciężko – odpowiedziałam ostro. – Ale to nie powód, żeby ranić innych.

Wiedziałam, że przekraczam granicę. Że być może właśnie tracę córkę. Ale nie mogłam inaczej. Przez lata patrzyłam na to wszystko z boku, tłumaczyłam sobie, że to nie moja sprawa. Ale kiedy zobaczyłam strach w oczach Zosi… coś we mnie pękło.

Następne dni były pełne napięcia. Ewa przestała do mnie dzwonić. Zosia została u nich – tęskniłam za nią każdego dnia. Michał pojawił się raz pod moimi drzwiami.

– Pani Lidio – powiedział chłodno – proszę się nie wtrącać w nasze sprawy rodzinne.

Patrzyłam na niego z lodowatym spokojem.

– Moja córka i wnuczka są dla mnie najważniejsze. Jeśli jeszcze raz podniesiesz głos na Ewę albo Zosię… zgłoszę to gdzie trzeba.

Widziałam w jego oczach gniew i pogardę. Wiedziałam jednak, że nie mogę się cofnąć.

Wieczorami leżałam w łóżku i rozmyślałam o tym wszystkim. Przypominały mi się własne młode lata – mój ojciec też był porywczy, a mama zawsze powtarzała: „Rodzina to świętość, trzeba wytrzymać”. Ile razy płakałam w poduszkę, marząc o ucieczce? Przysięgłam sobie wtedy, że nigdy nie pozwolę na to moim dzieciom.

Pewnego popołudnia Ewa zadzwoniła.

– Mamo… możemy przyjechać? Tylko ja i Zosia.

Serce mi zadrżało z ulgi i strachu jednocześnie.

– Oczywiście, kochanie. Czekam na was.

Przyjechały wieczorem. Ewa była blada i zmęczona, Zosia wtuliła się we mnie bez słowa. Przez pierwsze dni chodziłyśmy wokół siebie na palcach. Ewa dużo spała albo siedziała zamyślona przy oknie. Zosia rysowała smutne domki i ludzi bez twarzy.

Pewnego dnia usiadłam obok Ewy na kanapie.

– Kochanie… co się dzieje?

Ewa spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

– Boję się go zostawić. Boję się, że sobie nie poradzę sama z Zosią. On groził mi… że jeśli odejdę, zabierze mi dziecko.

Poczułam zimny dreszcz na plecach.

– Nie pozwolę mu na to – powiedziałam stanowczo. – Masz mnie. Masz naszą rodzinę. Nie jesteś sama.

Przez kolejne tygodnie próbowałyśmy ułożyć sobie życie na nowo. Pomagałam Ewie szukać pracy, zapisałyśmy Zosię do przedszkola niedaleko domu. Michał dzwonił coraz rzadziej, czasem przysyłał groźby SMS-em. Raz nawet czekał pod przedszkolem – wtedy zadzwoniłyśmy po policję.

Wszystko wydawało się zmierzać ku lepszemu, ale wiedziałam, że to dopiero początek walki o normalność. Każdego dnia patrzyłam na Ewę i widziałam w niej siebie sprzed lat – zagubioną dziewczynę szukającą ratunku tam, gdzie powinna być miłość i bezpieczeństwo.

Któregoś wieczoru usiadłyśmy razem przy stole z kubkami herbaty.

– Mamo… myślisz, że kiedyś będziemy jeszcze szczęśliwe? Że Zosia zapomni?

Objęłam ją mocno.

– Czas leczy rany, ale blizny zostają. Najważniejsze, żebyście były bezpieczne. I żebyś wiedziała: masz prawo do szczęścia.

Czasem zastanawiam się nocami: czy dobrze zrobiłam? Czy miałam prawo postawić taką granicę? Czy można kochać dziecko i jednocześnie odrzucić jego wybory?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy matka powinna zawsze wspierać córkę bez względu na wszystko?