Moja synowa nie umie gotować: Serce matki między nadzieją a rozpaczą

— Znowu zamówiłaś pizzę? — zapytałam, patrząc na Zuzannę, która z uśmiechem rozpakowywała kartonowe pudełka na kuchennym stole. Marcin, mój jedyny syn, siedział już przy stole, przeglądając telefon. W powietrzu unosił się zapach oregano i roztopionego sera, ale dla mnie to był zapach porażki.

— Mamo, mieliśmy ciężki dzień w pracy — odpowiedział Marcin, nawet nie podnosząc wzroku. — Nie ma sensu się spinać.

Zuzanna spojrzała na mnie z lekkim rozbawieniem, jakby nie rozumiała, że dla mnie domowy obiad to coś więcej niż jedzenie. To rytuał, tradycja, dowód troski. Przez całe życie gotowałam dla Marcina: rosół na przeziębienie, pierogi na święta, schabowe na niedzielę. Teraz czułam się niepotrzebna.

Wróciłam do siebie tego wieczoru z ciężkim sercem. W mieszkaniu panowała cisza, którą przerywał tylko tykający zegar. Przypomniałam sobie, jak moja mama uczyła mnie lepić uszka do barszczu i jak zawsze powtarzała: „Dom zaczyna się od kuchni”. Czy naprawdę byłam już tylko reliktem przeszłości?

Następnego dnia zadzwoniłam do Marcina.

— Synku, może wpadniecie w sobotę na obiad? Zrobię twoje ulubione gołąbki.

— Mamo, nie wiem… Zuzanna chciała odpocząć. Może innym razem?

Poczułam ukłucie żalu. Czy naprawdę tak trudno było znaleźć czas dla matki? Czy to Zuzanna go odciągała? A może to ja byłam zbyt nachalna?

W sobotę postanowiłam ich odwiedzić bez zapowiedzi. Przyniosłam domowy sernik i słoik ogórków kiszonych. Zuzanna otworzyła drzwi w dresie, z rozczochranymi włosami.

— O, dzień dobry pani Krysiu — powiedziała chłodno. — Marcin pojechał po zakupy.

Weszłam do środka. W kuchni panował bałagan: brudne talerze w zlewie, okruchy na blacie, puste opakowania po gotowych daniach. Westchnęłam ciężko.

— Może pomogę ci posprzątać? — zaproponowałam.

— Nie trzeba, zaraz się za to zabiorę — odpowiedziała, ale nie ruszyła się z miejsca.

Usiadłam przy stole i zaczęłam opowiadać o dawnych czasach: o tym, jak Marcin jako dziecko uwielbiał pomagać mi w kuchni, jak razem piekliśmy ciasta na święta. Zuzanna słuchała jednym uchem, przeglądając coś w telefonie.

Kiedy wrócił Marcin, atmosfera zrobiła się jeszcze bardziej napięta.

— Mamo, mówiłem ci, żebyś dzwoniła przed wizytą — powiedział cicho.

Poczułam się jak intruz we własnej rodzinie. Wyszłam szybko, zostawiając sernik na stole.

Wieczorem zadzwoniła do mnie moja siostra Basia.

— Kryśka, musisz odpuścić. To ich życie. Może Zuzanna nie umie gotować, ale przecież Marcin jest szczęśliwy.

Ale czy naprawdę był szczęśliwy? Czy nie tęsknił za domowym ciepłem? Za zapachem świeżo upieczonego chleba?

Przez kolejne tygodnie próbowałam się wycofać. Nie dzwoniłam codziennie, nie proponowałam obiadów. Ale samotność bolała coraz bardziej. W niedzielę siedziałam sama przy stole, patrząc na dwa puste talerze.

Pewnego dnia Marcin zadzwonił sam.

— Mamo… Możesz przyjechać? Pokłóciliśmy się z Zuzanną. Ona mówi, że czuję się przez ciebie gorsza.

Serce mi ścisnęło. Czy naprawdę byłam powodem ich kłótni?

Pojechałam do nich z duszą na ramieniu. Zuzanna siedziała w kuchni ze łzami w oczach.

— Przepraszam — powiedziałam cicho. — Chciałam tylko pomóc. Może… mogłybyśmy razem coś ugotować?

Spojrzała na mnie nieufnie, ale skinęła głową.

Tego dnia zrobiłyśmy razem prostą zupę pomidorową. Nie była idealna — trochę za słona, makaron się rozgotował — ale pierwszy raz poczułam, że jesteśmy po tej samej stronie.

Z czasem zaczęłyśmy spotykać się raz w tygodniu i gotować razem. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym: o pracy, o marzeniach, o tym, jak trudno być żoną i synową jednocześnie. Marcin patrzył na nas z ulgą i wdzięcznością.

Ale czasem nadal czuję ukłucie zazdrości i żalu. Czy naprawdę muszę oddać syna innej kobiecie? Czy moja miłość do niego nie jest już potrzebna?

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy potrafię kochać bez oczekiwań? Czy umiem być matką dorosłego syna i zaakceptować jego wybory?

A wy? Czy potrafilibyście odpuścić i pozwolić swoim dzieciom żyć po swojemu?