Nasza córka już nie jest tą samą osobą: Jak zięć rozbił naszą rodzinę
– Znowu nie przyjedziesz? – mój głos drżał, choć starałam się brzmieć spokojnie. – Ojciec ma siedemdziesiąte urodziny, Marto. To dla niego ważne.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. Słyszałam tylko jej przyspieszony oddech. W tle ktoś coś mówił – pewnie Paweł, jej mąż. Kiedyś Marta zawsze była pierwsza do organizowania rodzinnych spotkań. Teraz…
– Mamo, nie mogę. Paweł źle się czuje, a poza tym… – urwała, jakby szukała wymówki. – Po prostu nie dam rady.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. To już trzeci raz w tym roku, kiedy Marta odwołuje wizytę. Zawsze jest jakiś powód: a to choroba, a to praca Pawła, a to dzieci zmęczone. Ale przecież kiedyś potrafiła pogodzić wszystko. Kiedyś była inna.
Odłożyłam telefon i spojrzałam na męża. Andrzej siedział przy stole, dłubiąc widelcem w ziemniakach.
– Nie przyjedzie – powiedziałam cicho.
Andrzej tylko wzruszył ramionami. – Daj jej spokój, Haniu. Ma swoje życie.
Ale ja nie potrafię dać spokoju. Przecież to nasza córka! Nasza Marta, która zawsze była taka czuła, taka rodzinna…
Pamiętam, jak pierwszy raz przyprowadziła Pawła do domu. Był uprzejmy, trochę sztywny, ale starał się zrobić dobre wrażenie. Z czasem jednak coś zaczęło się zmieniać. Marta coraz rzadziej dzwoniła, coraz częściej odwoływała spotkania. Zawsze tłumaczyła się Pawłem: że on nie lubi dużych zgromadzeń, że woli spędzać czas tylko z rodziną najbliższą.
Z początku myślałam, że to normalne – młodzi muszą się dotrzeć, ułożyć własne życie. Ale z każdym miesiącem czułam, jak oddala się od nas coraz bardziej.
Najgorsze przyszło w zeszłe święta Bożego Narodzenia. Zawsze spędzaliśmy je razem – całą rodziną, z babcią, ciociami, kuzynami. Tym razem Marta zadzwoniła dwa dni przed Wigilią.
– Mamo, w tym roku zostajemy u siebie. Paweł nie chce jechać do nikogo. Chce mieć spokojne święta.
– A ty? – zapytałam wtedy drżącym głosem.
– Ja… Ja też potrzebuję spokoju – odpowiedziała cicho.
Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwy żal do Pawła. Jak on ją zmienił! Moja córka nigdy nie była zamknięta w sobie, nigdy nie odwracała się od rodziny. A teraz? Jakby ktoś ją zahipnotyzował.
Próbowałam rozmawiać z Andrzejem o moich obawach.
– Może przesadzasz? – powiedział kiedyś z rezygnacją. – Może po prostu dorosła?
Ale ja widzę więcej. Widzę jej smutne oczy na zdjęciach, które wrzuca na Facebooka. Widzę, jak rzadko się uśmiecha. Kiedyś dzwoniła codziennie, opowiadała o wszystkim: o pracy, o dzieciach, o Pawle nawet! Teraz rozmowy są krótkie i powierzchowne.
Zaczęłam podejrzewać, że Paweł ją kontroluje. Kiedy byliśmy u nich na obiedzie, zauważyłam, jak patrzy na nią spod byka za każdym razem, gdy zaczyna mówić coś o nas. Jakby chciał ją uciszyć samym spojrzeniem.
Po tamtej wizycie długo nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok i myślałam: co jeśli ona naprawdę jest nieszczęśliwa? Co jeśli boi się odezwać?
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i pojechałam do niej bez zapowiedzi. Otworzyła mi drzwi zaskoczona i… przestraszona?
– Mamo? Co się stało?
– Chciałam cię zobaczyć – odpowiedziałam szczerze.
Paweł był w pracy. Usiadłyśmy w kuchni przy herbacie. Próbowałam wyciągnąć z niej cokolwiek.
– Wszystko u was dobrze? – zapytałam ostrożnie.
Marta spuściła wzrok i zaczęła bawić się łyżeczką.
– Tak… W porządku – wymamrotała.
– Na pewno? Bo mam wrażenie…
Wtedy przerwał nam dźwięk domofonu. Marta zerwała się na równe nogi.
– To Paweł! – szepnęła nerwowo i zaczęła sprzątać ze stołu jakbyśmy zrobiły coś złego.
Kiedy wszedł do kuchni, atmosfera zgęstniała jak mleko na gazie. Paweł spojrzał na mnie chłodno i bez słowa poszedł do salonu.
– Muszę już iść – powiedziałam cicho i wyszłam z mieszkania z ciężkim sercem.
Od tamtej pory widujemy się coraz rzadziej. Marta dzwoni tylko wtedy, gdy Paweł jest w pracy albo zajmuje się dziećmi. Nigdy nie mówi o sobie, zawsze tylko o dzieciach albo o pracy.
Ostatnio dowiedziałam się od sąsiadki Marty, że często widuje ją samą na spacerach z dziećmi. Podobno wygląda na bardzo zmęczoną i smutną.
Zaczęłam mieć wyrzuty sumienia: może to ja coś zrobiłam nie tak? Może za bardzo ją kontrolowałam jako matka? Może dlatego teraz pozwala Pawłowi decydować o wszystkim?
Andrzej mówi, żebym dała jej spokój, ale ja nie potrafię przestać myśleć o tym, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami ich mieszkania.
Wczoraj znów zadzwoniłam do Marty.
– Cześć kochanie…
– Mamo, nie mogę teraz rozmawiać – powiedziała szybko i rozłączyła się.
Siedzę teraz przy kuchennym stole i patrzę na stare zdjęcia: Marta jako mała dziewczynka na rowerku; Marta z pierwszym świadectwem z czerwonym paskiem; Marta w sukni ślubnej…
Gdzie jest ta moja córka? Czy jeszcze kiedyś ją odzyskam?
Może powinnam przestać walczyć i pozwolić jej żyć własnym życiem? Ale jak pogodzić się z tym, że ktoś zabrał mi dziecko?
Czy to naprawdę tylko kwestia dorosłości i nowych priorytetów? A może powinnam zrobić coś więcej? Może powinnam walczyć o nią jeszcze mocniej?
Czasem myślę: ile matka jest w stanie poświęcić dla szczęścia swojego dziecka? I czy zawsze wie, co to szczęście naprawdę znaczy?