„Nie mam łóżeczka, nie mam przewijaka, nie mam nawet ubranek: powrót do domu w chaosie”

– Naprawdę nie masz nawet jednego body? – zapytała mama, patrząc na mnie z niedowierzaniem, gdy przekroczyłam próg mieszkania z maleńką Zosią w ramionach.

W głowie dudniło mi od niewyspania i bólu po porodzie. Miałam ochotę krzyczeć, ale tylko skinęłam głową. Michał stał obok, z kluczami w dłoni, jakby zaraz miał wyjść. Zamiast radości z powrotu do domu, czułam narastającą panikę. W powietrzu wisiało napięcie, które można było kroić nożem.

– Przecież mówiłam ci, żebyś wszystko przygotował! – syknęłam przez zaciśnięte zęby, próbując nie obudzić śpiącej Zosi.

Michał wzruszył ramionami. – Przecież mówiłem, że damy radę. Nie było czasu, szef nie pozwolił mi wziąć wolnego. Poza tym… – urwał, jakby szukał wymówki. – Przecież wszystko można kupić przez internet.

Mama spojrzała na niego z pogardą. – Przez internet? A gdzie dziecko będzie spało dzisiaj? Na podłodze?

Zosia zaczęła płakać. Moje ręce drżały, gdy próbowałam ją uspokoić. W głowie miałam mętlik: czy to ja zawiodłam jako matka, czy to on zawiódł jako ojciec? Czy może oboje nie byliśmy gotowi na tę zmianę?

Mieszkanie było zimne i nieprzyjazne. W salonie piętrzyły się sterty papierów Michała z pracy, a na stole leżały niedojedzone kanapki z wczoraj. W kącie stał pusty karton po telewizorze, który miał być łóżeczkiem „na chwilę”.

– Może położysz ją na kanapie? – zaproponował Michał niepewnie.

– Na kanapie? – powtórzyłam głucho. – To jest noworodek, Michał! Ona potrzebuje łóżeczka, przewijaka, czystych ubranek…

Mama westchnęła ciężko i zaczęła krzątać się po kuchni. – Ja zadzwonię do cioci Basi, ona ma jeszcze rzeczy po Kubusiu. Może coś się znajdzie.

Zosia płakała coraz głośniej. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Michał patrzył na mnie bezradnie, jakby to wszystko go przerastało. Może rzeczywiście przerastało nas oboje.

– Muszę wracać do pracy – powiedział nagle. – Szef już dzwonił dwa razy.

– Teraz? – wykrztusiłam. – Zostawiasz mnie samą z dzieckiem?

– Przecież mama jest…

– Michał! – przerwała mu mama ostrym tonem. – To twoje dziecko, twoja żona. Nie możesz tak po prostu wyjść!

Ale on już zakładał płaszcz. – Przepraszam. Naprawdę muszę. Zadzwonię później.

Drzwi trzasnęły. Zostałam sama z mamą i płaczącą Zosią. Usiadłam na podłodze i pozwoliłam łzom płynąć. Mama przytuliła mnie mocno.

– Spokojnie, kochanie. Damy radę. Ja tu zostanę tak długo, jak będzie trzeba.

Ale ja nie chciałam jej obecności. Chciałam Michała. Chciałam poczuć, że jesteśmy rodziną, że razem stawiamy czoła temu chaosowi.

Wieczorem mama przyniosła kilka ubranek od cioci Basi i stare łóżeczko turystyczne. Próbowałyśmy je rozłożyć, ale brakowało jednej nogi. Zosia spała na moim brzuchu, a ja patrzyłam w sufit, czując się jak intruz we własnym domu.

Następnego dnia Michał wrócił późno. Pachniał papierosami i stresem. Usiadł na brzegu łóżka i przez chwilę milczał.

– Przepraszam – powiedział cicho. – Nie wiem, jak to wszystko ogarnąć. W pracy jest masakra. Szef grozi zwolnieniem.

– A ja? – zapytałam. – Ja też nie wiem, jak to ogarnąć. Ale musimy to zrobić razem.

– Może powinniśmy poprosić twoją mamę, żeby została na dłużej…

– Nie chcę, żeby mama nas ratowała. Chcę, żebyś ty był obecny. Żebyś był ojcem.

Patrzył na mnie długo, jakby próbował zrozumieć, o co mi chodzi. Ale chyba nie rozumiał.

Przez kolejne dni żyliśmy jak współlokatorzy. Michał wychodził rano, wracał późno. Ja walczyłam z kolkami Zosi, brakiem snu i własną bezradnością. Mama gotowała obiady i sprzątała, ale jej obecność coraz bardziej mnie przytłaczała.

Pewnego wieczoru usłyszałam, jak rozmawia przez telefon z tatą:

– Ona sobie nie radzi. Michał jest nieobecny. Boję się, że to się źle skończy.

Zrobiło mi się przykro. Czy naprawdę byłam aż tak słaba? Czy wszyscy widzieli we mnie tylko ofiarę?

W końcu wybuchłam. Podczas kolacji rzuciłam talerzem o podłogę.

– Dość! Nie chcę tak żyć! Nie chcę być sama w tym wszystkim!

Michał spojrzał na mnie zaskoczony. Mama uciekła do pokoju.

– O co ci chodzi? – zapytał cicho.

– O to, że nie jesteśmy rodziną! Że nie czuję twojego wsparcia! Że wszystko jest na mojej głowie!

– Przecież pracuję dla nas…

– A ja? Ja też pracuję! Cały dzień z dzieckiem to nie wakacje!

Zamilkliśmy. Zosia zaczęła płakać. Michał podszedł do niej niepewnie i pierwszy raz od tygodnia wziął ją na ręce. Patrzyłam na nich i poczułam coś na kształt nadziei.

Wieczorem usiedliśmy razem. Michał przyznał, że boi się odpowiedzialności, że czuje się przytłoczony oczekiwaniami swojego ojca, który zawsze powtarzał mu: „Facet musi zarabiać, nie zajmować się pieluchami”.

– Ale ja nie chcę takiego życia – powiedziałam. – Chcę partnerstwa. Chcę czuć, że jesteśmy razem.

– Spróbuję – obiecał cicho.

Od tamtej pory zaczęło się powolne budowanie naszej rodziny od nowa. Michał zaczął zostawać w domu choćby na godzinę dłużej. Razem kupiliśmy łóżeczko i przewijak. Razem uczyliśmy się kąpać Zosię i radzić sobie z jej płaczem.

Nie było łatwo. Były kłótnie, łzy i chwile zwątpienia. Ale były też pierwsze uśmiechy Zosi, wspólne śniadania i wieczory przy bajkach.

Czasem myślę o tamtym pierwszym dniu w domu i zastanawiam się: czy można być gotowym na bycie rodzicem? Czy to zawsze jest chaos i strach? A może najważniejsze to po prostu być razem i próbować – mimo wszystko?

A wy? Jak poradziliście sobie z początkiem rodzicielstwa? Czy też czuliście się zagubieni i samotni?