Nieprzebaczalny przypadkowy grzech: Historia Kasi i jej siostry

— Kasia, co się z tobą dzieje?! — przestraszona Marysia złapała mnie za rękę, kiedy nagle zbladłam, wpatrując się w ekran telefonu. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. W głowie dudniło mi jedno zdanie, które właśnie przeczytałam w wiadomości od ciotki: „Ania nie żyje. Zginęła w wypadku.”

— Ania nie żyje… — szepnęłam, czując jak świat wiruje mi przed oczami.

— Ania? Miałaś siostrę? Nigdy mi nie mówiłaś. To kuzynka? — Marysia patrzyła na mnie z niedowierzaniem.

— Nie… rodzoną siostrą. Tylko nie widziałyśmy się prawie dwadzieścia lat. Nie… mogłam.

Marysia przytuliła mnie mocno, ale ja czułam tylko pustkę. Wspomnienia wróciły z całą siłą, jakby ktoś otworzył drzwi do pokoju, który od lat był zamknięty na klucz.

Miałam wtedy czternaście lat, Ania była o dwa lata starsza. Nasz dom w małym miasteczku pod Poznaniem był pełen krzyków i niedopowiedzeń. Ojciec pił, matka płakała po nocach, a my z Anią trzymałyśmy się razem – przynajmniej do czasu. Wszystko zmieniło się tamtej nocy, kiedy wydarzył się ten grzech, którego nie potrafię sobie wybaczyć.

Był listopad, zimno i ciemno. Ojciec wrócił pijany i zaczął się awanturować. Matka zamknęła się w łazience, a my siedziałyśmy w swoim pokoju, słuchając jego wrzasków. W pewnym momencie usłyszałyśmy trzask tłuczonego szkła i płacz matki. Ania zerwała się z łóżka.

— Muszę jej pomóc! — krzyknęła i wybiegła na korytarz.

Zamarłam ze strachu. Słyszałam tylko krzyki i huk przewracanych mebli. Wtedy zrobiłam coś niewybaczalnego — schowałam się pod łóżkiem i udawałam, że mnie nie ma. Bałam się ojca bardziej niż cokolwiek na świecie. Zostawiłam Anię samą.

Następnego dnia matka miała podbite oko, a Ania była blada i milcząca. Przez kilka dni nie odzywałyśmy się do siebie ani słowem. Potem Ania zaczęła znikać z domu na całe noce, a ja udawałam, że tego nie widzę. W końcu pewnego dnia po prostu zniknęła na zawsze. Matka powiedziała, że wyjechała do ciotki do Warszawy, ale nigdy więcej o niej nie wspominała.

Przez lata próbowałam zapomnieć o tamtej nocy. Skończyłam liceum, wyjechałam na studia do Gdańska, poznałam Marysię i zaczęłam nowe życie. Ale poczucie winy nigdy mnie nie opuściło. Czasem śniło mi się, że Ania stoi przede mną i patrzy na mnie z wyrzutem.

Teraz dowiedziałam się, że nie żyje. Że nigdy już nie będę mogła jej przeprosić ani wyjaśnić, dlaczego wtedy ją zostawiłam.

Marysia siedziała obok mnie w kuchni i cicho zaparzyła herbatę.

— Chcesz o tym pogadać? — zapytała delikatnie.

— Nie wiem… — odpowiedziałam szczerze. — Nawet nie wiem, od czego zacząć.

— Od początku — powiedziała Marysia i uśmiechnęła się smutno.

Zaczęłam opowiadać jej o Ani, o naszym dzieciństwie, o tej jednej nocy. Słowa płynęły ze mnie jak rwąca rzeka. Marysia słuchała uważnie, czasem ściskała moją dłoń.

— Myślisz, że ona cię obwiniała? — spytała w końcu.

— Nie wiem… Pewnie tak. Ja sama siebie obwiniam każdego dnia.

Wtedy zadzwonił telefon. To była ciotka z Warszawy.

— Kasiu… Wiem, że to trudne, ale musisz przyjechać na pogrzeb Ani. Była twoją siostrą…

Pojechałam do Warszawy następnego dnia. Pogrzeb był skromny. Stałam nad grobem Ani i czułam się jak oszustka – jakbym nie miała prawa tu być po tylu latach milczenia.

Po ceremonii podeszła do mnie kobieta w średnim wieku – Magda, przyjaciółka Ani z pracy.

— Kasia? Dużo o tobie słyszałam… Ania bardzo za tobą tęskniła — powiedziała cicho.

Poczułam łzy napływające do oczu.

— Dlaczego nigdy do mnie nie zadzwoniła? — zapytałam przez łzy.

Magda spojrzała na mnie smutno.

— Bała się odrzucenia. Mówiła, że kiedyś wydarzyło się coś strasznego i że nie wie, czy kiedykolwiek jej wybaczysz…

Zatkało mnie. Przez tyle lat obie żyłyśmy w przekonaniu, że to ta druga powinna przeprosić pierwsza.

Wieczorem usiadłam w pokoju gościnnym ciotki i przeglądałam stare zdjęcia Ani. Na jednym byłyśmy razem – uśmiechnięte, trzymając się za ręce nad jeziorem podczas wakacji u babci. Próbowałam sobie przypomnieć tamtą beztroskę sprzed tragedii.

Nagle poczułam ogromną pustkę i żal do samej siebie. Dlaczego tak trudno jest powiedzieć „przepraszam”, zanim jest za późno? Dlaczego pozwalamy, by strach i duma niszczyły to, co najważniejsze?

Wróciłam do Poznania kilka dni później. Marysia czekała na mnie z obiadem i ciepłym kocem.

— I co teraz? — zapytała cicho.

— Nie wiem… Chyba muszę nauczyć się żyć z tym ciężarem — odpowiedziałam szczerze.

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy gdybym wtedy wyszła z ukrycia i stanęła obok Ani, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy można wybaczyć sobie grzechy przeszłości?

Może ktoś z was zna odpowiedź?