Nigdy nie rozumiałam, dlaczego mama tyle gotuje dla mojego męża – Pewnej nocy poznałam prawdę

– Znowu zrobiłaś dla niego rosół? – zapytałam mamę, patrząc, jak z namaszczeniem nakłada parującą zupę do miski. W jej oczach pojawił się cień irytacji, ale usta wygięły się w wymuszonym uśmiechu.

– Twój mąż lubi rosół, Marto. Chyba nie chcesz, żeby chodził głodny? – odpowiedziała, nie patrząc mi w oczy.

Zacisnęłam dłonie na blacie kuchennym. Od lat czułam się jak gość we własnym domu. Mama mieszkała z nami od śmierci taty. Z początku wydawało mi się to naturalne – była sama, potrzebowała wsparcia. Ale z czasem jej obecność zaczęła mnie przytłaczać. Najbardziej bolało mnie to, jak bardzo starała się przypodobać mojemu mężowi, Piotrowi. Gotowała dla niego ulubione potrawy, prasowała mu koszule, a nawet kupowała mu drobne prezenty. Ja? Ja byłam jak cień.

Piotr nigdy nie narzekał. Wręcz przeciwnie – wydawał się zachwycony. Często mówił: „Twoja mama to skarb, Marta. Powinnaś się od niej uczyć.”

Zaciskałam zęby i milczałam. Nie miałam siły na kolejne kłótnie. Moje marzenia o podróżach, o pracy w wydawnictwie w Warszawie, o własnym życiu – wszystko to zniknęło pod ciężarem obowiązków i oczekiwań. Mama powtarzała: „Rodzina jest najważniejsza. Kobieta powinna dbać o dom.”

Pewnego wieczoru, gdy Piotr wrócił późno z pracy, usłyszałam ich śmiech w kuchni. Zatrzymałam się na schodach, serce waliło mi jak oszalałe. Przez uchylone drzwi widziałam, jak mama nalewa mu kompot i delikatnie poprawia mu kołnierzyk.

– Dziękuję, pani Zosiu – powiedział cicho Piotr.

– Przestań z tym „panią”, Piotrusiu – zaśmiała się mama. – Jesteś dla mnie jak syn.

Poczułam ukłucie zazdrości i gniewu. To ja byłam jej córką! To ja powinnam być tą ważną osobą!

W nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się pytania: Dlaczego ona tak bardzo go faworyzuje? Czy ja naprawdę jestem taka beznadziejna? Czy Piotr mnie jeszcze kocha?

Kilka dni później wróciłam wcześniej z pracy. W domu panowała cisza. Weszłam do kuchni i zobaczyłam mamę stojącą przy oknie, z telefonem przy uchu.

– Tak, Piotrze… Wiem… Nie mogę jej tego powiedzieć… Ona by tego nie zniosła… – szeptała.

Zamarłam. O czym oni rozmawiali za moimi plecami?

Odsunęłam się bezszelestnie i zamknęłam się w łazience. Czułam się zdradzona przez najbliższych ludzi.

Wieczorem udawałam, że wszystko jest w porządku. Ale w środku narastał we mnie bunt.

Następnego dnia postanowiłam działać. Przeszukałam szufladę mamy w poszukiwaniu jakiegoś tropu. Znalazłam stary list, zaadresowany do niej sprzed ponad dwudziestu lat.

„Zosiu,
Nie mogę przestać o Tobie myśleć. Wiem, że masz rodzinę, ale ja nigdy nie zapomnę tamtej nocy…”

Serce mi stanęło. List był podpisany przez… ojca Piotra.

Przez chwilę świat przestał istnieć. Czy to możliwe? Czy moja mama miała romans z ojcem mojego męża?

Wieczorem nie wytrzymałam:
– Mamo, musimy porozmawiać.

Spojrzała na mnie zaskoczona.
– O co chodzi?

– Znalazłam list… od pana Jerzego. Ojca Piotra.

Mama pobladła i usiadła ciężko na krześle.
– Marta… To było dawno temu… Nie chciałam cię ranić…

– Dlaczego nigdy mi nie powiedziałaś?

– Bałam się… Bałam się, że mnie znienawidzisz. Że stracisz do mnie szacunek.

Łzy napłynęły mi do oczu.
– Czy Piotr o tym wie?

Mama skinęła głową.
– Powiedziałam mu kilka lat temu. Prosił, żebym ci nie mówiła.

Poczułam się jak idiotka. Wszyscy wiedzieli – tylko nie ja.

Wybiegłam z domu i długo błąkałam się po mieście. Przypominały mi się wszystkie chwile, kiedy czułam się nieważna, pomijana. Teraz wiedziałam dlaczego – mama próbowała odkupić winy wobec Piotra, a on… On był dla niej kimś więcej niż tylko zięciem.

Kiedy wróciłam do domu, Piotr czekał na mnie w salonie.
– Marta… Przepraszam, że ci nie powiedziałem. To była trudna sytuacja dla wszystkich.

– Trudna? Dla wszystkich oprócz mnie! – krzyknęłam przez łzy.

Usiadł obok mnie i złapał mnie za rękę.
– Kocham cię. To wszystko nie zmienia tego, kim jesteśmy dla siebie.

Ale ja już nie byłam pewna niczego.

Przez kolejne tygodnie unikałam mamy i Piotra. W pracy byłam rozkojarzona, w domu milcząca. Czułam się jak widmo własnego życia.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie siostra:
– Marta, co się dzieje? Mama płacze cały czas, Piotr chodzi jak struty…

Opowiedziałam jej wszystko przez łzy. Milczała długo po drugiej stronie słuchawki.
– Może powinnaś wyjechać na jakiś czas? Odpocząć od tego wszystkiego?

To był dobry pomysł. Spakowałam walizkę i pojechałam do Krakowa, do kuzynki Ani. Tam po raz pierwszy od lat poczułam się wolna. Chodziłyśmy po Plantach, piłyśmy kawę na Kazimierzu i rozmawiałyśmy godzinami o życiu.

Zrozumiałam wtedy, że całe życie podporządkowywałam się innym – mamie, mężowi, rodzinie. Nigdy nie pytałam siebie: Czego ja chcę?

Po miesiącu wróciłam do domu silniejsza i spokojniejsza.
Usiadłyśmy z mamą przy stole.
– Mamo… Wiem już wszystko. Ale muszę żyć swoim życiem. Muszę nauczyć się być szczęśliwa bez twojej aprobaty.

Mama płakała długo w moich ramionach.
– Przepraszam cię za wszystko…

Z Piotrem rozmawialiśmy szczerze po raz pierwszy od lat.
– Jeśli chcesz odejść… – zaczął niepewnie.

Pokręciłam głową.
– Chcę spróbować jeszcze raz. Ale musimy być wobec siebie uczciwi.

Dziś wiem jedno: prawda boli, ale daje wolność. Może czasem lepiej nie wiedzieć wszystkiego… Ale czy można naprawdę być szczęśliwym w kłamstwie?

Czy wy też mieliście kiedyś poczucie, że wasze życie toczy się obok was? Jak poradziliście sobie z rodzinnymi tajemnicami?