Oddaliśmy synowi mieszkanie, a on je wynajął – historia o zaufaniu, rozczarowaniu i rodzinnych więzach

– Michał, czy ty naprawdę myślisz, że to dobry pomysł? – zapytałam, patrząc na męża, który pakował nasze książki do kartonów. W jego oczach widziałam zmęczenie, ale i ulgę. Przeprowadzka do domku na wsi miała być początkiem nowego rozdziału. Mieliśmy zostawić nasze dwupokojowe mieszkanie w centrum Warszawy naszemu jedynemu synowi, Kamilowi.

– Zasłużył na to – odpowiedział Michał cicho. – Pracuje ciężko, jest już dorosły. Niech ma coś swojego.

Przez chwilę milczałam. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: jak Kamil biegał po tym mieszkaniu w piżamie z Kubusiem Puchatkiem, jak uczyłam go czytać przy kuchennym stole, jak płakał po pierwszej kłótni z dziewczyną. To wszystko miało zostać za nami.

Nie byliśmy bogaci. Oboje z Michałem pracowaliśmy jako nauczyciele – ja polskiego, on matematyki. Mieszkanie kupiliśmy na kredyt, spłacaliśmy je przez dwadzieścia lat. Gdy Kamil się urodził, miałam 23 lata i zero doświadczenia życiowego. Zamiast urlopu macierzyńskiego wybrałam powrót do pracy – nie było nas stać na luksus odpoczynku. Karmiłam Kamila mlekiem modyfikowanym i przez lata miałam wyrzuty sumienia, że nie byłam taką matką, jaką chciałam być.

Kiedy Kamil skończył studia i dostał pierwszą pracę w korporacji, wydawało mi się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Był ambitny, zaradny, miał dziewczynę – Magdę – z którą planował przyszłość. To dla niego postanowiliśmy zrezygnować z wygód miasta i przenieść się do starego domku po moich rodzicach pod Radomiem.

– Mamo, tato… jesteście pewni? – zapytał Kamil, gdy powiedzieliśmy mu o naszej decyzji.

– Tak, synku – odpowiedział Michał. – Chcemy, żebyś miał dobry start.

Przytulił mnie wtedy mocno. W jego oczach widziałam wdzięczność i… coś jeszcze. Może niepokój?

Przeprowadzka była trudna. Domek na wsi wymagał remontu, a my nie mieliśmy oszczędności. Michał codziennie dojeżdżał do szkoły w mieście, ja szukałam pracy w lokalnej podstawówce. Wieczorami siedzieliśmy przy kominku i rozmawialiśmy o tym, jak bardzo tęsknimy za dawnym życiem.

Minęły dwa miesiące. Kamil rzadko dzwonił. Myślałam: pewnie jest zajęty pracą i Magdą. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka z bloku:

– Pani Aniu, kto to są ci młodzi ludzie w waszym mieszkaniu? Cały czas imprezują!

Serce mi stanęło. Zadzwoniłam do Kamila natychmiast.

– Synku… kto mieszka w naszym… twoim mieszkaniu?

– Mamo… – zawahał się. – Wynająłem je znajomym z pracy. Potrzebuję pieniędzy na wkład własny do kredytu na nowe mieszkanie z Magdą.

Zaniemówiłam.

– Ale… przecież mieliście tam mieszkać razem…

– Mamo, to tylko mieszkanie! Wy już tam nie wrócicie. Zresztą… wybraliście wieś.

Rozłączyłam się bez słowa. Michał patrzył na mnie pytająco.

– Wynajął nasze mieszkanie – wyszeptałam.

Przez kolejne dni nie mogłam spać. Czułam się zdradzona. Oddaliśmy mu wszystko, co mieliśmy – a on potraktował to jak zwykłą transakcję.

Michał próbował mnie pocieszać:

– Może ma rację? Może my też byliśmy zbyt sentymentalni?

Ale ja nie potrafiłam tego zaakceptować. Czułam się jak matka, która zawiodła na całej linii.

Kiedy po miesiącu Kamil przyjechał do nas na wieś, atmosfera była napięta.

– Synku… dlaczego nam nie powiedziałeś? – zapytałam cicho.

– Bałem się was rozczarować – odpowiedział spuszczając wzrok. – Ale Magda chce mieć własne mieszkanie… Chcemy być niezależni.

– A my? Czy my się nie liczymy?

Kamil milczał długo.

– Mamo… całe życie byliście dla mnie podporą. Ale teraz muszę sam decydować o swoim życiu.

Poczułam łzy pod powiekami. Michał objął mnie ramieniem.

– Aniu… musimy pozwolić mu dorosnąć – powiedział cicho.

Przez kolejne tygodnie próbowałam pogodzić się z sytuacją. Zaczęłam dostrzegać plusy życia na wsi: ciszę, bliskość natury, sąsiedzką życzliwość. Znalazłam pracę w szkole, zaprzyjaźniłam się z nauczycielką biologii – panią Grażyną. Michał zaczął remontować stary sad.

Ale relacja z Kamilem już nigdy nie była taka sama. Rzadziej dzwonił, coraz bardziej oddalał się od nas. Czułam żal i pustkę.

Pewnego dnia dostałam od niego SMS-a:

„Mamo, przepraszam za wszystko. Wiem, że was zraniłem. Ale dzięki wam mogę zacząć własne życie. Kocham was.”

Odpisałam tylko: „Zawsze będziesz naszym synem.”

Czasem siedzę wieczorem przy oknie i patrzę na gwiazdy nad starym sadem. Myślę o tym, jak bardzo chciałam być idealną matką i jak bardzo życie potrafi zaskoczyć.

Czy można kochać dziecko i jednocześnie czuć do niego żal? Czy rodzicielstwo to ciągłe dawanie bez oczekiwania niczego w zamian?

Może wy mi powiecie: co byście zrobili na moim miejscu?