Oni wzięli ślub, by zadać cios… a ból miłości trwa. Historia Olgierda, Nadziei i Marii
— Po co w ogóle o tym rozmawiamy? — zapytała Maria, patrząc na mnie z tym swoim chłodnym spokojem, który zawsze doprowadzał mnie do szału. Stałem wtedy na środku jej kuchni, zaciśnięte pięści ukryte w kieszeniach płaszcza. W powietrzu unosił się zapach kawy i świeżo upieczonego chleba, ale ja czułem tylko gorycz. — Bo chcę wiedzieć, czy w ogóle myślisz o przyszłości… o NASZEJ przyszłości — odpowiedziałem, próbując nie podnieść głosu. — Olgierd, nie teraz. Proszę cię… — westchnęła i odwróciła się do okna.
To był ostatni raz, kiedy rozmawialiśmy szczerze. Potem wszystko zaczęło się sypać. Maria coraz częściej wychodziła wieczorami, tłumacząc się pracą lub spotkaniami z przyjaciółmi. Ja coraz częściej czułem się jak intruz w jej życiu. Aż pewnego dnia zobaczyłem ją z innym mężczyzną. Nie musiała nic mówić — jej spojrzenie powiedziało wszystko. Zdradziła mnie. Zdradziła naszą miłość.
Przez kilka tygodni żyłem jak w amoku. Nie jadłem, nie spałem, nie potrafiłem myśleć o niczym innym niż o niej i o tym, jak bardzo mnie zraniła. Wtedy pojawiła się Nadzieja. Zawsze była gdzieś obok — koleżanka z pracy, cicha, skromna, zawsze gotowa pomóc. Zaczęliśmy spędzać razem coraz więcej czasu. Słuchała mnie cierpliwie, nie zadawała zbędnych pytań. Pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy razem nad Wisłą, powiedziała: — Może powinieneś spróbować zacząć od nowa? Z kimś, kto naprawdę cię doceni.
Wtedy podjąłem decyzję. Oświadczyłem się Nadziei po trzech miesiącach znajomości. Nie dlatego, że ją kochałem — choć bardzo ją lubiłem i szanowałem — ale dlatego, że chciałem udowodnić Marii, że potrafię być szczęśliwy bez niej. Chciałem ją zranić tak, jak ona zraniła mnie.
Ślub był skromny, tylko najbliższa rodzina i kilku przyjaciół. Mama Nadziei płakała ze wzruszenia, moja matka patrzyła na mnie z niepokojem. Wiedziała, że coś jest nie tak. — Olgierdzie, czy ty naprawdę jesteś szczęśliwy? — zapytała cicho tuż przed ceremonią. Uśmiechnąłem się sztucznie i skinąłem głową.
Pierwsze miesiące małżeństwa były dziwne. Nadzieja starała się ze wszystkich sił — gotowała moje ulubione potrawy, dbała o dom, była czuła i wyrozumiała. Ale ja… ja byłem gdzieś indziej. Myślami ciągle wracałem do Marii. Śledziłem jej profil na Facebooku, sprawdzałem zdjęcia, próbowałem dowiedzieć się, czy jest szczęśliwa z tamtym mężczyzną.
Pewnego dnia spotkałem ją przypadkiem na ulicy. Szła z zakupami, wyglądała na zmęczoną i smutną. Zatrzymała się na mój widok.
— Słyszałam, że się ożeniłeś — powiedziała bez uśmiechu.
— Tak… — odpowiedziałem sztywno.
— Gratuluję — rzuciła i już miała odejść, ale zatrzymałem ją.
— Maria… dlaczego?
Spojrzała na mnie z bólem.
— Bo się bałam… Bałam się twojej miłości, twoich oczekiwań… Bałam się siebie.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w milczeniu, a potem odeszła.
Wróciłem do domu roztrzęsiony. Nadzieja czekała na mnie z kolacją.
— Coś się stało? — zapytała troskliwie.
— Nie… wszystko w porządku — skłamałem.
Ale ona widziała prawdę w moich oczach.
Z czasem zaczęły się kłótnie. Nadzieja czuła się coraz bardziej samotna w naszym małżeństwie. Próbowała ze mną rozmawiać, pytała o moje uczucia, o plany na przyszłość. Ja zamykałem się w sobie.
— Olgierdzie, czy ty mnie w ogóle kochasz? — zapytała pewnego wieczoru ze łzami w oczach.
Nie potrafiłem odpowiedzieć.
W pracy też nie było lepiej. Koledzy zaczęli zauważać moją apatię i brak zaangażowania. Szef wezwał mnie na rozmowę.
— Co się z tobą dzieje? Zawsze byłeś ambitny i pełen energii…
Wzruszyłem ramionami.
— Problemy osobiste — wymamrotałem.
Wszystko zaczęło się walić jak domek z kart. Nadzieja coraz częściej wyjeżdżała do swojej matki na wieś. Ja zostawałem sam w pustym mieszkaniu i myślałem o tym, jak bardzo wszystko spieprzyłem.
Pewnego dnia znalazłem list od Nadziei:
„Olgierdzie,
Nie mogę już tak dłużej żyć. Kocham cię, ale nie mogę być dla ciebie tylko lekarstwem na ból po kimś innym. Muszę odejść dla własnego dobra.”
Zostałem sam. Maria była już daleko — słyszałem od wspólnych znajomych, że wyjechała za granicę do pracy. Nadzieja wróciła do matki i nie odbierała moich telefonów.
Siedzę teraz w pustym mieszkaniu i zastanawiam się: czy naprawdę warto było poświęcić czyjeś uczucia dla własnej dumy? Czy zemsta może przynieść ulgę? Czy można zbudować szczęście na czyimś cierpieniu?
Może każdy z nas nosi w sobie taki ból miłości, który nigdy nie znika…