Po śmierci męża córka zaproponowała, żebym zamieszkała z nimi: Nie wiedziała, że to ja najbardziej boję się tej bliskości
– Mamo, nie możesz tak dłużej siedzieć sama. – Głos Magdy drżał, choć próbowała brzmieć stanowczo. – Przecież wiesz, że zawsze możesz przyjechać do nas. Pokój po Antku stoi pusty, dzieci by się ucieszyły.
Patrzyłam na nią przez kuchenny stół, na którym jeszcze leżały okruchy po jej wczorajszym cieście. Zawsze piekła je, kiedy chciała mnie czymś przekonać. Ale ja nie byłam głodna. Nie byłam głodna od dnia, kiedy wynieśli z domu trumnę z moim mężem.
– Magdo, ja… – zaczęłam, ale głos ugrzązł mi w gardle. Jak powiedzieć własnej córce, że najbardziej na świecie boję się właśnie tej bliskości? Że nie umiem już być matką, babcią, kimkolwiek – tylko wdową?
Cisza w domu po śmierci Staszka była inna niż wszystkie cisze, jakie znałam. To nie była zwykła samotność. To była pustka, która rozlewała się po ścianach, wsiąkała w poduszki, dzwoniła echem w szklance zostawionej na stole. Nawet zegar tykał inaczej. Każdy kąt przypominał mi o nim: jego kapcie pod łóżkiem, kubek z niedopitą herbatą, szalik na wieszaku. Czasem łapałam się na tym, że mówię do niego na głos.
– Staszek, gdzie schowałeś klucze? – pytałam i dopiero po chwili docierało do mnie, że nikt mi nie odpowie.
Magda patrzyła na mnie z troską i niecierpliwością. Miała swoje życie: męża, dwójkę dzieci, pracę w urzędzie. Zawsze była tą odpowiedzialną, tą „ogarniętą”. Ale ja wiedziałam, że jej propozycja to nie tylko troska – to też strach. Bała się o mnie tak samo, jak ja bałam się o nią przez całe jej dzieciństwo.
– Mamo, proszę cię…
Wiedziałam, że nie odpuści. Zgodziłam się. Spakowałam kilka rzeczy do walizki – reszta została w domu, który nagle przestał być mój. Klucz oddałam sąsiadce, pani Halinie. „Będę podlewać kwiaty”, powiedziała cicho.
W domu Magdy wszystko było inne: gwarno, jasno, pachniało obiadem i dziecięcymi kredkami. Siedziałam na kanapie w salonie i czułam się jak gość. Wnuczka Zosia przybiegła do mnie z rysunkiem:
– Babciu, zobacz! To ty i dziadek na chmurce!
Uśmiechnęłam się przez łzy. Dzieci mają swoją logikę śmierci – prostą i okrutnie szczerą.
Wieczorami słyszałam przez ścianę kłótnie Magdy z jej mężem, Tomkiem. O drobiazgi: kto miał odebrać dzieci ze szkoły, kto zapomniał kupić mleko. Próbowałam nie podsłuchiwać, ale ściany były cienkie. Czułam się jak intruz.
Pewnego dnia Magda przyszła do mnie z herbatą.
– Mamo… wiem, że ci ciężko. Ale nam też nie jest łatwo. Tomek mówi…
Zawahała się.
– Tomek mówi, że od kiedy tu jesteś, wszystko jest inne. Że dzieci są spięte, ja jestem spięta…
Patrzyłam na nią i widziałam w niej siebie sprzed lat – zmęczoną kobietę próbującą pogodzić wszystko naraz.
– Może powinnam wrócić do siebie? – zapytałam cicho.
– Nie! – Magda aż podskoczyła. – Po prostu… musimy się nauczyć żyć razem. To dla nas nowe.
Ale ja wiedziałam swoje. Każdego dnia czułam się coraz bardziej zbędna. Pomagałam w kuchni, odbierałam wnuki ze szkoły, sprzątałam po wszystkich – a mimo to miałam wrażenie, że przeszkadzam.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Magdy z Tomkiem:
– Twoja mama powinna wrócić do siebie – mówił szeptem Tomek. – Nie możemy tak żyć wiecznie na walizkach.
– Ona nie ma dokąd wracać! – syknęła Magda.
– Ma dom! I sąsiadkę Halinę! Nie jesteśmy jej opiekunkami!
Zacisnęłam pięści pod kołdrą. Było mi wstyd za to, że jestem ciężarem. Ale jeszcze bardziej bolało mnie to, że Magda czuje się zobowiązana do opieki nade mną tylko dlatego, że jestem jej matką.
Następnego dnia postanowiłam wyjść na spacer sama. Poszłam do parku obok bloku. Siedziałam na ławce i patrzyłam na bawiące się dzieci. Obok usiadła starsza kobieta.
– Też pani tu mieszka? – zagadnęła.
– U córki – odpowiedziałam krótko.
– Ja u syna – westchnęła kobieta. – Myślałam, że będzie łatwiej…
Spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo. W jej oczach zobaczyłam własny strach: przed samotnością i przed byciem niepotrzebną.
Wieczorem Magda przyszła do mojego pokoju.
– Mamo… przepraszam za Tomka. On po prostu…
– Rozumiem go – przerwałam jej. – Ja też bym nie chciała mieć teściowej pod jednym dachem.
Magda uśmiechnęła się smutno.
– Ale ja chcę ci pomóc.
– A może powinnam nauczyć się być sama? – zapytałam cicho.
Milczałyśmy długo.
Kilka dni później zadzwoniła pani Halina:
– Pani Marysiu! Kwiaty zwiędły bez pani! Proszę wracać!
Zaśmiałam się przez łzy. Może to był znak?
Zdecydowałam się wrócić do swojego domu. Magda płakała przy pożegnaniu:
– Mamo… jeśli będziesz czegoś potrzebować…
– Wiem – przytuliłam ją mocno. – Ale muszę spróbować żyć sama.
Pierwsze dni były trudne. Cisza bolała jeszcze bardziej niż wcześniej. Ale zaczęłam wychodzić na spacery z panią Haliną, zapisałam się na zajęcia dla seniorów w domu kultury. Powoli uczyłam się być sama ze sobą.
Czasem wieczorami siadam przy stole i mówię do Staszka:
– Widzisz? Uczę się żyć bez ciebie…
Czy można nauczyć się samotności? Czy bliskość zawsze musi boleć? Może czasem trzeba pozwolić sobie i innym na oddech? Co wy o tym myślicie?