Pomysł, który zmienił wszystko: Historia jednej decyzji

Telefon drżał w moich dłoniach, gdy wybierałem numer. Serce waliło jak młot, gotowe wyrwać się z piersi. „Halo, Zosia, zrobiłem, jak mówiłaś! Wsypałem jej ten proszek do kawy. Czekam, aż zadziała, żeby wyjechać. Ale do cholery, co to było? Nie można takiego czegoś dodawać do kawy! Ania zbladła, zaczęła się źle czuć, jakby właśnie wypiła truciznę…”

Zosia milczała przez chwilę po drugiej stronie. Słyszałem jej oddech – szybki, urywany. „Spokojnie, Tomek. To tylko środek nasenny. Miała zasnąć na kilka godzin, żebyśmy mogli spokojnie zabrać te dokumenty. Nic jej nie będzie.”

Ale ja już wiedziałem, że coś poszło nie tak. Ania była moją żoną od dziesięciu lat. Zawsze ufna, zawsze dobra – nawet wtedy, gdy ja już dawno przestałem być dla niej wsparciem. Ostatnie miesiące były dla nas piekłem. Kłótnie o pieniądze, o jej matkę, która mieszkała z nami i wtrącała się we wszystko. O mój dług, o którym Ania nie miała pojęcia. I o Zosię – moją siostrę, która zawsze miała pomysły na skróty.

Wszystko zaczęło się od tego przeklętego długu. Wpadłem w spiralę hazardu. Najpierw niewinne zakłady w internecie, potem coraz większe sumy. Kiedy przegrałem oszczędności z komunii naszego syna, wiedziałem, że jestem skończony. Ale wtedy pojawiła się Zosia z pomysłem: „Ania ma te papiery po ojcu – akt własności działki pod Warszawą. Sprzedamy ją na lewo, oddasz dług i jeszcze nam zostanie.”

Nie chciałem tego robić. Przysięgam! Ale kiedy zobaczyłem komornika pod drzwiami i usłyszałem płacz syna za ścianą… Zosia przyniosła proszek i powiedziała: „To tylko na sen. Ania się nie dowie.”

Teraz patrzyłem na Anię leżącą na kanapie. Była blada jak ściana, jej oddech płytki. Próbowałem ją obudzić – bez skutku. Wtedy zadzwonił domofon. To była teściowa.

— Tomek! Co się dzieje? Dlaczego Ania nie odbiera telefonu?

— Jest zmęczona… — wydukałem.

— Zmęczona? Ona nigdy nie śpi o tej porze! — Teściowa wbiegła do salonu i zobaczyła Anię. — Co jej zrobiłeś?!

Nie umiałem odpowiedzieć. W głowie miałem tylko jedno: uciekać. Ale nogi miałem jak z waty.

Teściowa zadzwoniła po karetkę. W szpitalu lekarze zadawali pytania, na które nie znałem odpowiedzi. „Co pani wypiła? Czy brała jakieś leki?”

Zosia dzwoniła co chwilę: „Tomek, musisz zabrać te papiery! Teraz albo nigdy!”

Ale ja patrzyłem na Anię przez szybę sali szpitalnej i czułem tylko wstyd i strach.

Wróciłem do domu nad ranem. Syn spał wtulony w pluszowego misia. Na stole leżały dokumenty – akt własności działki, testament ojca Ani, jakieś stare listy. Przez chwilę myślałem, żeby je zabrać i uciec. Ale wtedy usłyszałem głos Ani w głowie: „Tomek, rodzina jest najważniejsza.”

Zosia przyszła do mnie wieczorem.

— I co? Masz papiery?

— Nie mogę tego zrobić — powiedziałem cicho.

— Zwariowałeś? Przez ciebie stracimy wszystko! — krzyczała.

— Już straciłem — odpowiedziałem i poczułem łzy pod powiekami.

Następnego dnia pojechałem do szpitala. Ania była przytomna, ale słaba.

— Tomek… Co się stało? — zapytała cicho.

Nie umiałem kłamać.

— Przepraszam… Chciałem tylko… Byłem głupi…

Ania patrzyła na mnie długo. W jej oczach widziałem ból i rozczarowanie.

— Wiesz, co jest najgorsze? — zapytała w końcu. — Że ci ufałam.

Nie odpowiedziałem. Wyszedłem ze szpitala i poczułem, że nie mam już nic.

Teściowa zabrała syna do siebie. Zosia przestała odbierać telefony – podobno wyjechała za granicę.

Siedzę teraz w pustym mieszkaniu i patrzę na zdjęcie Ani z naszym synem. Myślę o tym jednym telefonie, który zmienił wszystko. O jednym pomyśle, który miał być ratunkiem, a stał się przekleństwem.

Czy można naprawić to, co się zniszczyło przez własną słabość? Czy rodzina może jeszcze wybaczyć taki błąd? Może ktoś z was zna odpowiedź…