Sylwestrowy Dylemat: Miłość, Pragnienia i Cicha Walka o Siebie

– Naprawdę musisz to robić, Anka? – głos Pawła, mojego męża, odbił się echem w kuchni, gdzie właśnie kroiłam ogórki na sałatkę jarzynową. – Przecież to tylko jedna noc. Raz w roku!

Zacisnęłam zęby, próbując nie rozlać łez do miski. Od tygodni czułam narastające napięcie. Paweł chciał wielkiej imprezy sylwestrowej – z głośną muzyką, znajomymi, śmiechem i alkoholem. Ja marzyłam o ciszy, lampce wina i wspólnym oglądaniu starych filmów. Ostatnie miesiące były dla mnie trudne: praca w szkole wyczerpywała mnie psychicznie, a mama po udarze wymagała coraz więcej opieki. Potrzebowałam spokoju, nie kolejnej maskarady.

– Paweł, ja po prostu… nie mam siły na tłum ludzi. Chciałabym ten wieczór spędzić tylko z tobą – powiedziałam cicho, nie patrząc mu w oczy.

– Ale wszyscy już się nastawili! – przerwał mi zniecierpliwiony. – Michał z Kasią, Tomek z Magdą… Nawet twoja siostra przyjedzie! Nie możesz być wiecznie taka zamknięta w sobie.

Zamknięta w sobie. To określenie słyszałam od niego coraz częściej. Czy naprawdę byłam aż tak inna? Czy moje pragnienie spokoju było egoizmem?

Wyszedł z kuchni trzaskając drzwiami. Zostałam sama z dźwiękiem zegara i własnym oddechem. Przypomniałam sobie dzieciństwo – sylwestry u babci w bloku na Pradze. Siedzieliśmy wtedy z rodzicami przy stole, tata opowiadał dowcipy, mama śpiewała kolędy, a ja czułam się bezpieczna. Tamte chwile były moją ostoją.

Teraz miałam własny dom pod Warszawą, męża, dorosłe życie – a mimo to czułam się coraz bardziej samotna.

Wieczorem Paweł wrócił z zakupów z siatkami pełnymi chipsów i alkoholu. Widziałam po jego minie, że jest zły. Przez chwilę miałam ochotę wyjść z domu i pojechać do mamy, ale wiedziałam, że byłoby to tchórzostwo.

– Anka, proszę cię… – zaczął łagodniej. – Zróbmy to dla innych. Dla rodziny.

– A dla siebie? – zapytałam szeptem.

Nie odpowiedział. Wyszedł do garażu.

Następnego dnia dom zaczął się zmieniać w pole bitwy: Paweł rozwieszał balony i serpentyny, ja układałam przekąski na stole. W kuchni pojawiła się moja siostra Basia z mężem i dwójką dzieci. Basia od razu zauważyła moją minę.

– Co jest? – zapytała cicho podczas krojenia sernika.

– Nic… Po prostu jestem zmęczona.

– Wiem, jak to jest – westchnęła. – Ale czasem warto odpuścić. Dla świętego spokoju.

Czy naprawdę o to chodziło? O święty spokój?

Goście zaczęli schodzić się już po osiemnastej. Dom wypełnił się hałasem, śmiechem i zapachem pieczonych pasztecików. Paweł brylował wśród znajomych, opowiadając anegdoty z pracy w korporacji. Ja siedziałam przy stole z kieliszkiem wina, słuchając rozmów o kredytach hipotecznych i wakacjach w Chorwacji.

W pewnym momencie do kuchni wszedł Michał – dawny kolega Pawła ze studiów.

– Anka, czemu taka smutna? Sylwester przecież! – uśmiechnął się szeroko.

– Po prostu… dużo ostatnio na głowie – odpowiedziałam wymijająco.

– Wiesz co? Zawsze ci zazdrościłem tej twojej ciszy. Ja bym zwariował bez ludzi wokół siebie.

Uśmiechnęłam się blado. Michał nie wiedział nic o moich nocnych płaczach do poduszki czy strachu przed kolejnym dniem w szkole pełnym roszczeniowych rodziców i dzieciaków z ADHD.

O północy wszyscy wyszli na taras odpalać fajerwerki. Stałam z boku, patrząc na rozświetlone niebo i czułam się jak widz własnego życia. Paweł objął mnie ramieniem, ale jego dotyk był chłodny.

– Widzisz? Jest fajnie – powiedział cicho.

Nie odpowiedziałam. W głowie miałam tylko jedno pytanie: czy naprawdę o to chodzi w małżeństwie? O kompromisy tak duże, że tracimy siebie?

Po powrocie do domu goście zaczęli się rozchodzić. Basia została jeszcze chwilę, pomagając mi sprzątać.

– Anka… Ty chyba nie jesteś szczęśliwa – powiedziała nagle.

Zatrzymałam się z talerzem w ręku.

– Nie wiem już sama… Może powinnam być bardziej jak Paweł? Może wtedy byłoby łatwiej?

Basia pokręciła głową.

– Nie możesz żyć tylko dla innych. Kiedyś ci tego zabraknie.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Paweł chrapał obok mnie spokojnie jakby nic się nie stało. Ja przewracałam się z boku na bok, analizując każdą rozmowę, każde spojrzenie.

Następnego dnia rano Paweł zaproponował spacer po lesie.

– Chciałem pogadać – zaczął niepewnie. – Wiem, że cię zraniłem tym wszystkim…

Spojrzałam na niego uważnie pierwszy raz od wielu dni.

– Paweł… Ja po prostu czasem potrzebuję ciszy. Chcę mieć pewność, że mogę być sobą przy tobie.

Westchnął ciężko.

– Ja też się boję samotności, Anka. Może dlatego tak bardzo chcę tych ludzi wokół nas…

Przez chwilę szliśmy w milczeniu między drzewami pokrytymi szronem.

– Może powinniśmy nauczyć się słuchać siebie nawzajem – powiedziałam cicho.

Paweł skinął głową i pierwszy raz od dawna poczułam, że coś drgnęło między nami.

Wieczorem zadzwoniła mama. Głos miała słaby, ale ciepły:

– Córeczko… Pamiętaj, żeby dbać o siebie. Inaczej nikt o ciebie nie zadba.

Patrzyłam przez okno na ciemniejące niebo i zastanawiałam się: ile jeszcze razy pozwolę innym decydować o moim szczęściu?

Czy naprawdę kompromis musi oznaczać rezygnację z siebie? Czy można kochać kogoś i jednocześnie nie tracić własnego „ja”?