Zamknięte drzwi, otwarte rany: Historia o tym, jak marzenia jednej kobiety rozbiły rodzinę
– Znowu nie posoliłaś ziemniaków, Marto. – Głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, z dłonią zaciskającą się na ściereczce, i czułam, jak w gardle rośnie mi gula. – Moja mama zawsze mówiła, że kobieta poznaje się po tym, jak gotuje dla rodziny – dodała, patrząc na mnie z góry.
Nie odpowiedziałam. Wiem, że powinnam była coś powiedzieć, może nawet się uśmiechnąć, ale nie miałam już siły. Od pięciu lat byłam żoną jej syna, Pawła. Od pięciu lat czułam się w tym domu jak intruz. Każdy mój błąd był wyolbrzymiany, każda drobnostka – wypominana przy stole.
Paweł siedział przy stole, wpatrzony w ekran telefonu. Udawał, że nie słyszy. Zawsze tak robił. Kiedyś próbował mnie bronić, ale po kilku awanturach poddał się. „Nie chcę wojny w domu”, powtarzał. Ale wojna była tu codziennością.
Pamiętam dzień naszego ślubu. Moja mama płakała ze wzruszenia, a teściowa – z rozczarowania. „Mogłeś znaleźć sobie kogoś lepszego”, szepnęła Pawłowi, myśląc, że nie słyszę. Słyszałam wszystko.
Z czasem nauczyłam się milczeć. Przestałam zapraszać znajomych, bo zawsze kończyło się to kłótnią. „Po co ci te koleżanki? Rodzina jest najważniejsza”, mawiała teściowa. Paweł kiwał głową i wracał do swoich spraw.
Najgorsze były święta. Wtedy dom zamieniał się w pole minowe. Każdy gest był oceniany, każde słowo analizowane. „Twoja matka znowu przyniosła ciasto z cukrem? Przecież wiesz, że Paweł nie powinien jeść słodkiego!” – krzyczała teściowa, a ja czułam się coraz mniejsza.
Któregoś dnia wróciłam z pracy później niż zwykle. W kuchni siedziała teściowa z Pawłem. Rozmawiali szeptem. Kiedy weszłam, ucichli.
– Musimy porozmawiać – powiedział Paweł bez emocji.
Usiadłam naprzeciwko nich. Czułam się jak oskarżona przed sądem.
– Mama uważa, że powinniśmy pomyśleć o dziecku – zaczął Paweł.
– To nie jest decyzja twojej mamy – odpowiedziałam spokojnie.
– Ale ona ma rację – wtrąciła się teściowa. – Jesteście już pięć lat po ślubie! Co ludzie powiedzą?
Wybuchłam płaczem. Nie mogłam już dłużej udawać silnej. Przez kolejne dni unikałam ich wzroku. Paweł spał na kanapie w salonie.
W pracy też nie było lepiej. Szefowa coraz częściej dawała mi do zrozumienia, że nie spełniam oczekiwań. „Może powinnaś skupić się na rodzinie?” – rzuciła kiedyś mimochodem.
Czułam się osaczona z każdej strony. Nawet moja własna matka zaczęła mnie namawiać: „Może rzeczywiście powinniście mieć dziecko? To by was zbliżyło”.
Ale ja wiedziałam, że dziecko nie rozwiąże naszych problemów. Byliśmy jak dwa obce światy pod jednym dachem.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Pawła z matką przez drzwi sypialni:
– Ona nigdy nie będzie taka jak ty chciałaś – mówił cicho Paweł.
– To po co ją poślubiłeś? – syknęła teściowa.
– Bo ją kochałem…
– Kochałeś? – powtórzyła z naciskiem.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Czy naprawdę już mnie nie kochał?
Następnego dnia spakowałam walizkę i pojechałam do mamy. Siedziałyśmy razem przy herbacie i płakałyśmy obie.
– Może powinnam była bardziej się starać – szlochałam.
– Nie możesz żyć tylko dla innych – odpowiedziała mama, głaszcząc mnie po włosach.
Przez kilka tygodni mieszkałam u niej. Paweł dzwonił rzadko. Raz przyszedł pod drzwi i zostawił bukiet tulipanów bez słowa.
W końcu zadzwoniła teściowa:
– Myślisz, że możesz tak po prostu odejść? Zostawić rodzinę?
– To nigdy nie była moja rodzina – odpowiedziałam drżącym głosem.
Wróciłam do pracy i zaczęłam nowe życie. Wynajęłam małe mieszkanie na Pradze. Czułam się wolna i przerażona jednocześnie.
Czasem spotykam Pawła na ulicy. Patrzy na mnie smutnym wzrokiem i nic nie mówi. Wiem, że oboje jesteśmy poranieni.
Dziś mijają dwa lata od tamtych wydarzeń. Nadal budzę się czasem w nocy z poczuciem winy i pytaniem: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę marzenia jednej kobiety mogą rozbić całą rodzinę?
A może to my wszyscy byliśmy winni? Może każdy z nas zamknął drzwi za wcześnie?
Czy można jeszcze kiedyś być rodziną po tylu ranach? Co wy byście zrobili na moim miejscu?