Zawsze byłam pewna, że mam przyjaciółkę: Aż usłyszałam, że byłam dla niej tylko wygodnym rozwiązaniem
– Naprawdę nie rozumiesz? – Monika patrzyła na mnie z takim chłodem, jakiego nigdy wcześniej u niej nie widziałam. – Ty zawsze byłaś… wygodna. Zawsze miałaś czas, zawsze słuchałaś. Ale nigdy nie byłaś moją prawdziwą przyjaciółką.
Te słowa dźwięczały mi w głowie jeszcze długo po tym, jak trzasnęły drzwi jej mieszkania. Stałam na klatce schodowej, ściskając w dłoni kubek termiczny z kawą, którą przyniosłam jej na pocieszenie. Zawsze przynosiłam kawę, kiedy miała zły dzień. Zawsze byłam obok. A teraz? Teraz czułam się jak ktoś, kto przez lata mieszkał w czyimś domu, nie wiedząc, że jest tylko lokatorem na chwilę.
Znałyśmy się od liceum. Siedziałyśmy razem w ławce, razem ściągałyśmy na maturze z polskiego, razem płakałyśmy po pierwszych zawodach miłosnych. Kiedy Monika rzuciła studia po drugim roku i wróciła do rodzinnego miasta, byłam jedyną osobą, która nie pytała „dlaczego”. Po prostu przyjechałam do niej z pizzą i czekoladą, i pozwoliłam jej płakać na moim ramieniu.
Przez lata nasze życie toczyło się równolegle – ona próbowała różnych prac, ja skończyłam psychologię i zaczęłam pracować w poradni. Spotykałyśmy się co tydzień na kawę w tej samej kawiarni przy Placu Wolności. Znałam jej ulubione ciasto (sernik z malinami), wiedziałam, kiedy ma okres i kiedy kłóci się z matką. Ona znała moje lęki, moje marzenia i to, jak bardzo boję się samotności.
Ale tamtego dnia wszystko się zmieniło.
– Ty nic nie rozumiesz! – krzyknęła Monika, kiedy próbowałam ją przekonać, żeby nie rzucała kolejnej pracy. – Ty zawsze masz wszystko poukładane! Ty masz rodzinę, która cię wspiera! Ty masz chłopaka! Ja mam tylko siebie!
– Masz mnie – powiedziałam cicho.
– Ty? Ty jesteś tylko wtedy, kiedy ci wygodnie! – Jej głos był ostry jak brzytwa. – Nigdy nie przyszłabyś do mnie po pomoc. Nigdy nie powiedziałaś mi o swoich problemach naprawdę. Zawsze tylko słuchasz i doradzasz, jakbyś była moją terapeutką!
Zamurowało mnie. Przecież tyle razy mówiłam jej o swoich kłótniach z mamą, o tym, że boję się przyszłości… Ale czy naprawdę mówiłam? Czy tylko opowiadałam anegdoty, żeby rozładować napięcie?
Wróciłam do domu jak w transie. Michał, mój chłopak, od razu zauważył, że coś jest nie tak.
– Co się stało? – zapytał delikatnie.
– Monika… powiedziała mi rzeczy, których nie chciałam usłyszeć – wyszeptałam.
Przez kolejne dni nie mogłam spać. W pracy byłam rozkojarzona. Wciąż analizowałam nasze rozmowy z przeszłości. Czy rzeczywiście byłam tylko „wygodna”? Czy byłam dla niej kimś więcej niż słuchaczką?
W weekend zadzwoniła moja mama.
– Dziecko, czemu jesteś taka przygaszona?
Nie chciało mi się tłumaczyć. Mama nigdy nie lubiła Moniki. Uważała ją za „wiecznie niezadowoloną” i „ciągnącą mnie w dół”. Przypomniało mi się, jak kiedyś powiedziała: „Ona cię wykorzystuje. Zobaczysz jeszcze”.
Zawsze ją wtedy uciszałam. Teraz jej słowa wracały do mnie jak bumerang.
Postanowiłam napisać do Moniki. Krótko: „Chcę porozmawiać”. Odpisała po dwóch dniach: „Nie mam ochoty na rozmowę”.
Poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi grunt spod nóg.
Michał próbował mnie pocieszać:
– Może ona przechodzi trudny okres? Może potrzebuje czasu?
Ale ja wiedziałam, że to coś więcej. Że coś pękło na zawsze.
Zaczęły się dni bezsensownego przewijania Facebooka i Instagrama. Widziałam jej zdjęcia z nowymi znajomymi – śmiejąca się Monika na koncercie w Stodole, Monika na wycieczce rowerowej z koleżankami z pracy. Mnie tam nie było.
W pracy szefowa zwróciła mi uwagę:
– Martyna, jesteś ostatnio nieobecna duchem. Co się dzieje?
Nie umiałam odpowiedzieć.
W końcu zadzwoniła do mnie Ola – nasza wspólna znajoma z liceum.
– Słyszałam o waszej kłótni – zaczęła ostrożnie. – Monika mówiła, że czuje się przez ciebie oceniana.
– Oceniana? – powtórzyłam zdziwiona.
– Że zawsze masz dla niej radę, ale nigdy nie pokazujesz swojej słabości. Że jesteś taka… idealna.
Zrobiło mi się niedobrze. Czy naprawdę sprawiałam takie wrażenie?
Wieczorem zadzwoniła mama:
– Martyna, musisz nauczyć się dbać o siebie. Nie możesz być zawsze tą silną dla innych.
Poczułam łzy pod powiekami.
– Ale ja nie umiem inaczej – wyszeptałam.
Mama westchnęła:
– To się naucz.
Przez kolejne tygodnie próbowałam żyć normalnie. Ale wszystko było inne. Nawet kawa w naszej ulubionej kawiarni smakowała gorzko.
Któregoś dnia spotkałam Monikę przypadkiem na rynku. Szła z nową koleżanką pod rękę, śmiała się głośno. Kiedy mnie zobaczyła, jej uśmiech zgasł na sekundę.
– Cześć – powiedziałam cicho.
– Cześć – odpowiedziała chłodno i poszła dalej.
Wróciłam do domu i rozpłakałam się jak dziecko.
Michał przytulił mnie mocno:
– Może czasem trzeba pozwolić ludziom odejść?
Ale ja nie umiałam odpuścić. Przez lata byłam tą „wygodną” przyjaciółką – zawsze gotową pomóc, zawsze na posterunku. A teraz zostałam sama ze swoimi myślami i pytaniami bez odpowiedzi.
Zaczęłam chodzić na terapię. Tam po raz pierwszy odważyłam się powiedzieć głośno:
– Boję się być sama. Boję się być niewystarczająca.
Terapeutka spojrzała na mnie łagodnie:
– Może czas nauczyć się być swoją własną przyjaciółką?
To zdanie zostało ze mną na długo.
Minęły miesiące. Powoli zaczęłam układać sobie życie na nowo – bez Moniki, bez iluzji o idealnej przyjaźni. Zaczęłam spotykać się z innymi ludźmi, otwierać na nowe znajomości. Ale już nigdy nie byłam taka sama jak wcześniej.
Czasem jeszcze myślę o Monice. O tym wszystkim, co nas łączyło i co nas podzieliło.
Czy można naprawdę znać drugiego człowieka? Czy można być dla kogoś kimś więcej niż tylko wygodnym rozwiązaniem?
A może najważniejsze to nauczyć się być kimś ważnym dla samej siebie?