„Zbieraj się i przyjeżdżaj natychmiast!” – Jak moja teściowa przejęła kontrolę nad naszym życiem
– Zbieraj się i przyjeżdżaj natychmiast! – głos pani Stefanii rozbrzmiewał w słuchawce z taką siłą, że aż odsunęłam telefon od ucha. Przez chwilę miałam ochotę rzucić nim o ścianę, ale spojrzałam na śpiącego w łóżeczku Antosia i powstrzymałam się. To był już trzeci raz w tym tygodniu, kiedy moja teściowa wydawała mi rozkazy, jakbym była jej podwładną, a nie żoną jej syna.
Wzięłam głęboki oddech. „Nie dam się sprowokować”, powtarzałam sobie w myślach. Ale w środku aż się gotowałam. Od kiedy urodził się Antoś, wszystko się zmieniło. Przestałam być dla niej Kasią – stałam się matką jej wnuka, którą trzeba kontrolować na każdym kroku.
– Stefania, proszę cię, nie mogę teraz wyjść z domu. Antoś śpi, a poza tym Paweł wróci za godzinę z pracy – odpowiedziałam najspokojniej jak potrafiłam.
– Ty zawsze masz wymówki! – syknęła. – Gdybyś była bardziej zorganizowana, wszystko byłoby inaczej. Ja w twoim wieku już miałam dwójkę dzieci i dom na głowie!
Zacisnęłam zęby. Ile razy jeszcze usłyszę tę samą śpiewkę? „Za moich czasów…” – to jej ulubione zdanie. Ale nie miałam siły na kłótnie. Ostatnie tygodnie były dla mnie jak niekończący się maraton: nieprzespane noce, kolki Antosia, wieczne pretensje Pawła, że nie mam dla niego czasu. A teraz jeszcze ona.
Gdy Paweł wrócił do domu, rzucił torbę na podłogę i spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Znowu dzwoniła mama? – zapytał bez ogródek.
– Tak. Chce, żebym natychmiast do niej przyjechała.
Westchnął ciężko i usiadł na kanapie.
– Kasia, ona się martwi. Wiesz, że odkąd tata zmarł, jest sama. Chce być blisko wnuka.
– Ale to nie znaczy, że może nami rządzić! – wybuchłam. – Paweł, ja już nie mam siły! Ona wtrąca się we wszystko: jak karmię Antosia, jak go ubieram, nawet jak gotuję obiad!
Paweł spuścił wzrok. Wiedziałam, że jest rozdarty między mną a matką. Ale ja też miałam swoje granice.
Wieczorem, kiedy Antoś zasnął, usiadłam przy stole z kubkiem zimnej już herbaty. Przypomniałam sobie pierwsze miesiące naszego małżeństwa. Stefania była wtedy miła, nawet ciepła. Pomagała nam urządzić mieszkanie, przynosiła domowe ciasta. Ale odkąd pojawił się Antoś, coś w niej pękło. Stała się apodyktyczna i kontrolująca.
Pewnego dnia przyszła bez zapowiedzi. Weszła do mieszkania jak do siebie i zaczęła przestawiać rzeczy w kuchni.
– Tu powinny stać garnki! – oznajmiła z miną eksperta. – A tu przyprawy. Jak ty tu możesz cokolwiek znaleźć?
Stałam jak wryta. Chciałam zaprotestować, ale zabrakło mi odwagi. Bałam się awantury przy Antosiu.
Po jej wyjściu płakałam w łazience przez pół godziny. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Z czasem zaczęłam unikać spotkań z teściową. Wymyślałam wymówki: że Antoś chory, że mam wizytę u lekarza, że muszę odpocząć. Ale ona była nieustępliwa.
Któregoś dnia Paweł wrócił do domu wcześniej niż zwykle. Zastał mnie siedzącą na podłodze wśród porozrzucanych pieluch i zabawek.
– Kasia… co się dzieje? – zapytał z troską.
– Nie radzę sobie – wyszeptałam przez łzy. – Czuję się jak zła matka i jeszcze gorsza żona.
Przytulił mnie mocno.
– Kochanie… Przepraszam, że cię zostawiłem samą z tym wszystkim. Pogadam z mamą.
Następnego dnia Paweł pojechał do Stefanii. Wrócił późnym wieczorem, blady i spięty.
– I co? – zapytałam niepewnie.
– Mama uważa, że przesadzasz. Że jesteś przewrażliwiona i niewdzięczna.
Poczułam ukłucie w sercu. Czy naprawdę jestem taka zła?
Tydzień później Stefania przyszła do nas z tortem „na zgodę”. Usiadła naprzeciwko mnie i spojrzała prosto w oczy.
– Kasiu, wiem, że nie jest ci łatwo – zaczęła niespodziewanie łagodnie. – Ale ja chcę tylko dobrze dla was i dla Antosia.
Zebrałam się na odwagę.
– Pani Stefaniu… Ja też chcę dobrze dla mojej rodziny. Ale muszę mieć prawo do własnych decyzji. Proszę mi zaufać.
Spojrzała na mnie długo i ciężko westchnęła.
– Dobrze… Spróbuję się nie wtrącać tak często. Ale pamiętaj: rodzina to najważniejsze.
Od tamtej pory było trochę lepiej. Stefania starała się ograniczać swoje wizyty i komentarze, choć czasem nie mogła się powstrzymać przed drobnymi uwagami. Paweł zaczął bardziej mnie wspierać i częściej rozmawialiśmy o naszych uczuciach i potrzebach.
Ale czasem wciąż budzę się w nocy z lękiem: czy dam radę być dobrą synową, żoną i matką jednocześnie? Czy można pogodzić własne potrzeby z oczekiwaniami innych?
Może każda z nas musi znaleźć własną odpowiedź na to pytanie? Jak wy radzicie sobie z rodziną męża? Czy można postawić granice bez poczucia winy?