Dom Doskonałości, Serce w Chaosie

– Znowu dostałaś czwórkę z matematyki? – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. – Martyna, ile razy mam ci powtarzać, że tylko piątki się liczą?

Zacisnęłam dłonie na brzegu stołu, czując jak paznokcie wrzynają mi się w skórę. W mojej głowie kłębiły się myśli: „Dlaczego nigdy nie jestem wystarczająca? Dlaczego nie mogę po prostu być sobą?”

Ojciec nawet nie podniósł wzroku znad laptopa. Jak zwykle. Jego milczenie bolało bardziej niż matczyne słowa. W tym domu wszystko musiało być idealne: oceny, ubrania, nawet uśmiech na zdjęciach rodzinnych. Nawet nasz ogród był przystrzyżony co do milimetra – żadnej dzikiej stokrotki, żadnego miejsca na przypadek.

– Przepraszam – wyszeptałam, choć wcale nie czułam się winna.

Mama westchnęła ciężko i zaczęła układać naczynia w zmywarce z precyzją chirurga. – Nie rozumiesz, że robimy to dla twojego dobra? Życie nie jest łatwe. Musisz być najlepsza, żeby coś osiągnąć.

Wybiegłam z kuchni, zanim łzy zdążyły spłynąć mi po policzkach. W moim pokoju, za zamkniętymi drzwiami, mogłam wreszcie oddychać. Ale nawet tu czułam ich obecność – spojrzenia z rodzinnych zdjęć, dyplomy na ścianie, które miały przypominać mi o tym, kim powinnam być.

Telefon zawibrował. Wiadomość od Oli:

„Idziemy dziś na skatepark? Potrzebuję pogadać.”

Ola była moją odskocznią od tego świata. Miała w nosie oceny i to, co myślą inni. Zazdrościłam jej tej wolności.

– Martyna! – Mama zapukała do drzwi. – Nie zapomnij o korepetycjach z angielskiego o siedemnastej!

– Wiem! – krzyknęłam przez zaciśnięte zęby.

Wyszłam z domu bocznymi drzwiami, czując na plecach ciężar ich oczekiwań. Na skateparku Ola już czekała, siedząc na rampie i machając nogami.

– Co tam? – zapytała, widząc moją minę.

– Jak zwykle. Mama uważa, że jestem porażką, bo dostałam czwórkę.

Ola prychnęła. – Moja matka by się cieszyła, gdybym miała czwórkę z czegokolwiek.

Usiadłam obok niej i przez chwilę patrzyłyśmy na chłopaków jeżdżących na deskorolkach. Zazdrościłam im tej beztroski.

– Czasem mam ochotę po prostu uciec – powiedziałam cicho.

Ola spojrzała na mnie poważnie. – To czemu nie uciekasz? Przynajmniej na chwilę?

Wróciłam do domu późno. Mama już czekała w salonie, ręce skrzyżowane na piersi.

– Gdzie byłaś? Martwiłam się!

– Byłam z Olą. Potrzebowałam chwili dla siebie.

– Chwili dla siebie? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Masz obowiązki! Chcesz skończyć jak twoja ciotka Anka? Bez pracy, bez perspektyw?

– Może ona jest szczęśliwa! – wybuchłam. – Może nie każdy musi być taki jak wy!

Mama spojrzała na mnie tak, jakby zobaczyła kogoś obcego.

– Idź do siebie – powiedziała chłodno.

W pokoju rzuciłam się na łóżko i zaczęłam płakać. Czułam się jak w klatce. Każdy dzień był walką o oddech.

Następnego dnia w szkole nauczycielka polskiego poprosiła mnie o rozmowę po lekcji.

– Martyna, wszystko w porządku? Ostatnio wydajesz się przygaszona.

Chciałam jej powiedzieć prawdę, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Po prostu pokiwałam głową i wyszłam.

Wieczorem podsłuchałam rozmowę rodziców za zamkniętymi drzwiami sypialni:

– Ona się oddala – mówiła mama szeptem. – Nie rozumiem jej już.

– Może za bardzo naciskamy? – odezwał się ojciec niepewnie.

– Musi być silna. Świat nie wybacza słabości.

Zacisnęłam pięści. Czy naprawdę nie widzieli, jak bardzo mnie ranią?

W weekend Ola zaproponowała wyjazd nad jezioro pod Warszawą. Bez pytania spakowałam plecak i wyszłam z domu o świcie.

Na miejscu poczułam się wolna po raz pierwszy od lat. Siedziałyśmy na pomoście, nogi zanurzone w zimnej wodzie.

– Wiesz, że możesz być kim chcesz? – powiedziała Ola nagle. – Nie musisz żyć dla nich.

Spojrzałam na nią i poczułam łzy napływające do oczu.

– Ale co jeśli bez nich nie jestem nikim?

Ola przytuliła mnie mocno.

Po powrocie do domu czekał mnie istny sztorm. Mama krzyczała, ojciec próbował ją uspokoić, ale ja już nie słuchałam. W końcu wykrzyczałam wszystko:

– Mam dość! Nigdy nie jestem wystarczająca! Chcę żyć po swojemu!

Zapadła cisza tak gęsta, że aż bolało mnie w uszach.

Mama usiadła ciężko na krześle i schowała twarz w dłoniach. Ojciec podszedł do mnie i po raz pierwszy od lat spojrzał mi prosto w oczy.

– Przepraszam – powiedział cicho. – Chcieliśmy dobrze…

Przez kolejne tygodnie było dziwnie cicho w domu. Mama przestała komentować moje oceny, ojciec częściej pytał, jak się czuję. Nie było łatwo odbudować zaufanie, ale pierwszy raz poczułam, że mogę być sobą.

Dziś wiem jedno: dom doskonałości to tylko fasada. Prawdziwe życie zaczyna się wtedy, gdy pozwalamy sobie na bycie niedoskonałymi.

Czy naprawdę musimy spełniać cudze oczekiwania, żeby zasłużyć na miłość? A może wystarczy być sobą i pozwolić sobie na błędy?