Kiedy mój mąż zażądał ode mnie czynszu – historia rozpadu naszej rodziny

– Magda, musimy porozmawiać – głos Piotra był zimny, jakby obcy. Stał w progu kuchni, opierając się o framugę drzwi. W rękach ściskał kartkę, którą rozpoznałam – wyciąg z naszego wspólnego konta.

– O czym? – zapytałam, próbując ukryć drżenie w głosie. Właśnie przewijałam naszego synka, Antosia. Miał wtedy siedem miesięcy i był całym moim światem. Piotr spojrzał na mnie z czymś, co przypominało rozczarowanie.

– O pieniądzach. O tym, że od teraz będziemy dzielić się kosztami. Chcę, żebyś płaciła połowę czynszu i kupowała pieluchy dla Antka – powiedział bez cienia emocji.

Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Przecież jeszcze niedawno cieszył się, że wracam do pracy na pół etatu w bibliotece miejskiej. Mówił, że to nam pomoże. Że będzie lżej.

– Piotrze… – zaczęłam niepewnie. – Przecież to nasz dom. Nasz syn. Wszystko robimy razem…

– Ty pracujesz, ja pracuję. To sprawiedliwe – przerwał mi ostro. – Nie będę już sam wszystkiego utrzymywał.

W tej chwili poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Przez ostatnie miesiące robiłam wszystko, by pogodzić opiekę nad Antkiem z pracą i domem. Zasypiałam ze zmęczenia przy stole, a on…

– To nie jest sprawiedliwe – szepnęłam bardziej do siebie niż do niego.

Piotr wzruszył ramionami i wyszedł z kuchni, zostawiając mnie z Antkiem i tysiącem myśli.

Nie spałam tej nocy. Leżałam obok śpiącego synka i wsłuchiwałam się w ciszę mieszkania. Przypominałam sobie nasze początki – studia na Uniwersytecie Warszawskim, wspólne spacery po Starym Mieście, pierwsze mieszkanie na Ochocie. Wtedy wszystko wydawało się proste. Kochaliśmy się, planowaliśmy przyszłość.

A teraz? Teraz Piotr patrzył na mnie jak na współlokatorkę, nie żonę.

Następnego dnia wróciłam z pracy później niż zwykle. W bibliotece było dużo ludzi, a ja nie mogłam się skupić. Myśli krążyły wokół rozmowy z Piotrem. Gdy weszłam do domu, zobaczyłam go siedzącego przy stole z teczką dokumentów.

– Musimy ustalić zasady – powiedział bez powitania. – Spisałem wszystko: czynsz, rachunki, jedzenie dla Antka. Każde z nas będzie płacić połowę.

– A co z miłością? Co z rodziną? – zapytałam cicho.

Spojrzał na mnie tak, jakby nie rozumiał pytania.

– Magda, czasy się zmieniły. Każdy musi dbać o siebie.

Poczułam się zdradzona. Nie przez obcego człowieka, ale przez mężczyznę, któremu ufałam najbardziej na świecie.

Przez kolejne tygodnie nasze życie zamieniło się w rachunki i tabelki w Excelu. Piotr codziennie przypominał mi o przelewach. Gdy raz spóźniłam się z opłatą za prąd, zrobił mi awanturę przy Antku.

– Nie jesteś odpowiedzialna! – krzyczał. – Nie potrafisz nawet zapłacić rachunku na czas!

Zaciskałam zęby i milczałam, bo nie chciałam budzić synka. Ale w środku czułam narastającą złość i bezsilność.

Moja mama zauważyła zmianę we mnie podczas jednej z wizyt.

– Madziu, co się dzieje? Wyglądasz na wykończoną…

Nie chciałam jej martwić, ale łzy same napłynęły mi do oczu.

– Mama… Piotr chce, żebym płaciła za wszystko jak obca osoba…

Mama przytuliła mnie mocno.

– Dziecko… Małżeństwo to nie spółka z o.o. Jeśli on tego nie rozumie…

Nie dokończyła zdania. Wiedziałam jednak, co miała na myśli.

Z czasem zaczęliśmy coraz częściej się kłócić. Piotr zarzucał mi brak ambicji i oszczędności.

– Gdybyś pracowała na cały etat, byłoby łatwiej! – powtarzał.

– Kto wtedy zajmie się Antkiem? – pytałam rozpaczliwie.

– Zatrudnij nianię! – rzucał bez zastanowienia.

Nie rozumiał, że nie chodzi tylko o pieniądze. Chciałam być przy synku, widzieć jego pierwsze kroki, słyszeć pierwsze słowa…

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Piotra przez telefon:

– Tak, Aniu… Wiem… Ona nic nie rozumie… Tak, spotkajmy się jutro po pracy…

Serce mi stanęło. Ania? Jego koleżanka z pracy? Czy to możliwe…?

Nie spałam całą noc. Rano Piotr wyszedł wcześniej niż zwykle. Zostawił mi kartkę: „Nie zapomnij przelać pieniędzy za gaz.”

Patrzyłam na te kilka słów i czułam, jak pęka mi serce.

Postanowiłam porozmawiać z nim szczerze tego samego wieczoru.

– Piotrze… Czy jest ktoś inny? – zapytałam bez ogródek.

Zamilkł na chwilę, po czym odwrócił wzrok.

– To nie twoja sprawa – rzucił zimno.

Wtedy już wiedziałam wszystko.

Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Dla Antka starałam się być silna, ale w środku byłam wrakiem człowieka.

Pewnego dnia po pracy wróciłam do domu i zobaczyłam walizki Piotra w przedpokoju.

– Wyprowadzam się – powiedział krótko. – Zostawiam ci mieszkanie i Antka. Ale pamiętaj o rachunkach.

Nie odpowiedziałam nic. Patrzyłam tylko, jak zamyka za sobą drzwi.

Zostałam sama z dzieckiem i stertą rachunków do zapłacenia.

Mama pomogła mi przetrwać najtrudniejsze tygodnie. Przygarnęła mnie i Antka do siebie na kilka miesięcy. Powoli zaczęłam odbudowywać swoje życie – znalazłam lepszą pracę w pobliskiej szkole jako bibliotekarka na pełen etat. Poznałam nowych ludzi, odzyskałam pewność siebie.

Piotr pojawiał się sporadycznie – głównie po to, by przypomnieć o alimentach lub odebrać Antka na weekend.

Czasami zastanawiam się, czy mogłam coś zrobić inaczej. Czy gdybym była bardziej asertywna albo szybciej zauważyła sygnały ostrzegawcze…

Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko wspólne mieszkanie i podział rachunków. To przede wszystkim wsparcie i zaufanie.

Czy można odbudować życie po takim rozczarowaniu? Czy warto jeszcze wierzyć w miłość? Może ktoś z was zna odpowiedź…