Kiedy rzeczy nie są tym, czym się wydają – Historia Kingi

– Znowu się spóźniasz, Kinga! – głos mamy przebił się przez szum deszczu i gwar autobusu, gdy odebrałam telefon. Przez chwilę miałam ochotę po prostu się rozłączyć, udawać, że bateria padła albo że nie słyszę. Ale wiedziałam, że to nic nie zmieni. – Już wysiadam, zaraz będę – odpowiedziałam cicho, starając się ukryć drżenie w głosie.

Oparłam głowę o zimną szybę. Krople deszczu ścigały się po szkle, rozmywając świat za oknem. Wszystko wydawało się nierealne, jakby ktoś rozlał akwarele na kartce papieru. „Zupełnie jak moje życie. Przyszłość zamazana i niepewna. Trochę się tego boję.” Zamknęłam oczy. Spod rzęs wypłynęły łzy. Nie chciałam płakać, nie w autobusie pełnym ludzi, ale nie mogłam już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.

– Ta młodzież. Siedzą, jakby nikogo wokół nie było – mruknęła starsza pani obok mnie, patrząc z dezaprobatą na chłopaka w słuchawkach. Przez chwilę poczułam irracjonalną złość – przecież ja też jestem młoda, ale czy ktoś widzi, co czuję? Czy ktoś widzi, jak bardzo się staram?

Wysiadłam na swoim przystanku i powoli ruszyłam w stronę bloku. Klucze dźwięczały w kieszeni kurtki. W klatce schodowej pachniało wilgocią i kurzem. Na trzecim piętrze drzwi do naszego mieszkania były lekko uchylone – mama zawsze zostawiała je otwarte, kiedy wiedziała, że wracam późno.

– Gdzie byłaś? – zapytała od progu. Stała w kuchni, mieszając coś w garnku. Jej twarz była zmęczona, oczy podkrążone. – Praca się przeciągnęła – odpowiedziałam, zdejmując buty. – Zawsze ta praca! – syknęła. – A ja tu sama ze wszystkim…

Wiedziałam, że zaraz zacznie się wyliczanka: rachunki do zapłacenia, zakupy do zrobienia, młodszy brat czekający na pomoc przy lekcjach. Tata odszedł dwa lata temu i od tamtej pory wszystko było na naszej głowie. Mama pracowała na dwa etaty, a ja po studiach złapałam byle jaką pracę w call center – nie tak wyobrażałam sobie dorosłość.

– Mamo, proszę… Jestem zmęczona – przerwałam jej cicho. – Wszyscy jesteśmy zmęczeni! – wybuchła. – Ale ktoś musi to wszystko ogarnąć!

Nie odpowiedziałam. Po prostu przeszłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi. Oparłam się o nie plecami i pozwoliłam łzom płynąć swobodnie. Czułam się jak intruz we własnym domu.

Nocą długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit, słuchając odgłosów miasta za oknem. Myśli krążyły wokół tego, co powiedziała mama: „Ktoś musi to wszystko ogarnąć”. Ale dlaczego zawsze ja? Dlaczego nikt nie pyta mnie, czego chcę?

Rano atmosfera była napięta. Mama milczała przy śniadaniu, brat nerwowo przeglądał zeszyty. Wyszłam z domu bez słowa.

W pracy szefowa znowu miała pretensje: za wolno odbieram telefony, za mało sprzedaję pakietów. Koleżanki plotkowały o nowych torebkach i wakacjach za granicą – ja nawet nie pamiętałam już, kiedy ostatnio byłam nad morzem.

Po południu zadzwonił tata. Rzadko to robił. – Cześć, Kinia… Jak tam? – zapytał niepewnie. Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć mu wszystko: że jest tchórzem, że zostawił nas z mamą samych z problemami, że brakuje mi go każdego dnia bardziej niż jestem w stanie przyznać przed sobą samą.

– W porządku – skłamałam. – Mama mówiła ci o…
– Tak, wiem o rachunkach – przerwał mi szybko. – Przeleję coś jutro.

Znowu tylko pieniądze. Nigdy nie pytał o mnie naprawdę.

Wieczorem mama przyszła do mojego pokoju. Usiadła na brzegu łóżka i przez chwilę milczała.

– Przepraszam za wczoraj – powiedziała cicho. – Ja też czasem nie daję rady.

Spojrzałam na nią uważnie po raz pierwszy od dawna. Była taka zmęczona… W jej oczach zobaczyłam lęk i smutek podobny do mojego.

– Mamo… Ja też przepraszam – wyszeptałam.

Przytuliłyśmy się mocno. Poczułam ulgę, ale też dziwny niepokój.

Kilka dni później wróciłam wcześniej z pracy i zastałam mamę rozmawiającą przez telefon w kuchni. Gdy mnie zobaczyła, szybko się rozłączyła i udawała, że nic się nie stało.

– Kto to był? – zapytałam ostrożnie.
– Koleżanka z pracy – odpowiedziała zbyt szybko.

Coś mi nie pasowało w jej zachowaniu. Zaczęłam obserwować ją uważniej: coraz częściej wychodziła wieczorami „na zebrania”, wracała późno i była zamyślona.

Pewnego dnia znalazłam w jej torebce list od jakiegoś mężczyzny podpisanego „Marek”. Serce mi zamarło.

Wieczorem zebrałam się na odwagę.
– Mamo… Kim jest Marek?

Mama pobladła.
– To… ktoś z pracy. Przyjaciel.
– Przyjaciel? Dlaczego ukrywasz go przede mną?

Przez chwilę milczała.
– Bo bałam się twojej reakcji… Bałam się, że pomyślisz, że chcę zastąpić wam tatę…

Poczułam mieszankę ulgi i gniewu.
– Mamo… Ja tylko chcę wiedzieć prawdę! Mam już dość udawania!

Obie płakałyśmy tej nocy długo. Mama opowiedziała mi o Marku – wdowcu po przejściach, który pomagał jej przetrwać najtrudniejsze chwile po odejściu taty.

Zrozumiałam wtedy coś ważnego: każdy z nas nosi swoje tajemnice i lęki. Każdy coś ukrywa przed światem i przed najbliższymi.

Dziś patrzę na mamę inaczej. Widzę w niej kobietę, która walczy o siebie i o naszą rodzinę najlepiej jak potrafi.

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze rzeczy nie jest tym, czym się wydają? Ile razy oceniamy innych powierzchownie, nie znając ich historii?

Może warto czasem zatrzymać się i spojrzeć głębiej…