Kiedy wszystko się układa: wybór siebie

— Mamo, dziś się spóźnię, u Leny urodziny. Idziemy z przyjaciółmi do kina — Artur na szybko pocałował mnie w policzek i zniknął w łazience. Za drzwiami rozbrzmiewał jego beztroski śmiech — coś nucił pod nosem, odkręcając kran. Stałam przy oknie i wsłuchiwałam się w dźwięk życia, które znów obok mnie huczało. Artur był moim światem, moją dumą i… moją największą samotnością.

Patrzyłam na podwórko, gdzie dzieciaki grały w piłkę, a sąsiadka z naprzeciwka podlewała pelargonie. Wszystko wydawało się takie zwyczajne, a jednak czułam, jakby świat toczył się beze mnie. Odkąd Tomek odszedł — już prawie pięć lat temu — żyłam tylko dla Artura. Każdy dzień podporządkowałam jego planom, marzeniom, nawet humorom. Praca w bibliotece była tylko dodatkiem do mojego prawdziwego zajęcia: bycia matką.

— Mamo, gdzie są moje słuchawki? — Artur wyskoczył z łazienki, jeszcze z mokrą grzywką.

— Na półce w przedpokoju, obok twoich kluczy — odpowiedziałam automatycznie.

— Dzięki! — rzucił przez ramię i już go nie było.

Zostałam sama w kuchni. Zegar tykał głośniej niż zwykle. Przypomniałam sobie rozmowę z Anią sprzed kilku dni:

— Marysia, kiedy ty ostatni raz byłaś na randce? Albo chociaż w kinie?

— Nie mam czasu na takie rzeczy — odpowiedziałam wtedy, śmiejąc się nerwowo.

Ale prawda była inna. Bałam się. Bałam się, że jeśli pozwolę sobie na odrobinę szczęścia, wszystko się rozsypie. Że Artur mnie nie potrzebuje. Że jestem nikim poza byciem matką.

Telefon zadzwonił nagle. To była mama.

— Marysiu, przyjedziesz jutro na obiad? Dawno cię nie widzieliśmy.

— Postaram się, mamo — odpowiedziałam wymijająco.

Mama zawsze miała dla mnie dobre rady. „Musisz być silna dla dziecka”, „Nie możesz myśleć tylko o sobie”, „Dziecko jest najważniejsze”. Słyszałam to od lat. Ale czy naprawdę muszę być tylko matką?

Wieczorem usiadłam z kubkiem herbaty przy stole. W mieszkaniu było cicho. Artur wysłał mi SMS-a: „Nie czekaj z kolacją, wrócę późno”.

Przeszukałam szufladę i wyjęłam stary notes. Znalazłam w nim listę rzeczy, które chciałam zrobić przed trzydziestką: nauczyć się tańczyć salsę, pojechać do Włoch, napisać książkę. Uśmiechnęłam się gorzko — żadnego z tych marzeń nie spełniłam.

Następnego dnia w pracy spotkałam Pawła. Był nowym bibliotekarzem, trochę nieśmiałym, ale zawsze uśmiechniętym.

— Marysiu, może poszłabyś ze mną kiedyś na kawę? — zapytał niespodziewanie.

Zawahałam się. Przez chwilę chciałam odmówić, ale coś we mnie pękło.

— Dobrze… możemy spróbować — odpowiedziałam cicho.

Wieczorem powiedziałam o tym Arturowi.

— Mamo, serio? Na randkę? — spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

— Tak… chyba czas pomyśleć trochę o sobie.

Artur wzruszył ramionami i wrócił do swojego pokoju. Przez chwilę miałam ochotę pobiec za nim i przeprosić za to, że chcę być szczęśliwa. Ale powstrzymałam się.

Spotkanie z Pawłem było inne niż się spodziewałam. Rozmawialiśmy o książkach, podróżach i o tym, jak trudno jest zacząć wszystko od nowa po czterdziestce. Paweł był cierpliwy i nie naciskał. Po raz pierwszy od lat poczułam się widziana jako kobieta, nie tylko matka.

Ale im bardziej pozwalałam sobie na szczęście, tym większe miałam wyrzuty sumienia wobec Artura. Zaczęły się drobne konflikty:

— Mamo, czemu nie ma obiadu?

— Byłam zajęta…

— Zawsze byłaś w domu!

Czułam się rozdarta między własnymi potrzebami a oczekiwaniami syna. Mama dzwoniła coraz częściej:

— Marysiu, nie zaniedbuj dziecka przez jakiegoś faceta!

Ania próbowała mnie wspierać:

— Masz prawo być szczęśliwa! Artur jest już dorosły!

Ale czy naprawdę miałam do tego prawo? Każda decyzja bolała. Każdy uśmiech Pawła przypominał mi o tym, co mogę stracić.

Pewnego wieczoru Artur wrócił późno i rzucił plecak w kąt.

— Wiesz co? Może lepiej byłoby nam we dwójkę! Po co ci ten cały Paweł?

Spojrzałam na niego ze łzami w oczach:

— Arturze… ja też jestem człowiekiem. Też chcę być szczęśliwa.

Wyszedł trzaskając drzwiami. Siedziałam długo w ciemności, czując ciężar wszystkich lat poświęceń i samotności.

Minęły tygodnie pełne napięcia i niedopowiedzeń. Paweł był cierpliwy, ale widziałam w jego oczach smutek. Artur coraz częściej wychodził z domu bez słowa.

W końcu usiedliśmy razem przy stole. Ja, Artur i Paweł.

— Synu — zaczęłam drżącym głosem — wiem, że to dla ciebie trudne. Ale ja też mam prawo do swojego życia.

Artur milczał długo, patrząc gdzieś poza okno.

— Może… może muszę się przyzwyczaić — powiedział w końcu cicho.

Nie wiem, co będzie dalej. Może wszystko się ułoży. Może stracę syna na jakiś czas. Ale wiem jedno: jeśli nie wybiorę siebie teraz, już nigdy nie będę miała odwagi tego zrobić.

Czy naprawdę można być dobrą matką i szczęśliwą kobietą jednocześnie? Czy zawsze musimy wybierać między sobą a bliskimi? Czasem życie zmusza nas do trudnych decyzji… Ale może właśnie wtedy zaczynamy naprawdę żyć.