Spotkanie, które odmieniło życie leniwego dwudziestolatka: Historia Pawła

– Paweł, ile razy mam ci powtarzać? – głos mamy przebił się przez ścianę mojego pokoju jak syrena alarmowa. – Znowu leżysz i nic nie robisz!

Leżałem na łóżku, przewijając bezmyślnie TikToka. Właściwie nie pamiętam, kiedy ostatni raz wyszedłem z domu z własnej woli. Mama zawsze wszystko załatwiała za mnie – od dzieciństwa. Kiedy miałem pięć lat, dostawałem najdroższe zabawki, bo „mój synek musi mieć wszystko, co najlepsze”. Potem największy kawałek tortu na urodzinach, potem medale w szkolnych zawodach – nawet jeśli musiała się pokłócić z nauczycielką. Zawsze byłem „najlepszy”, nawet jeśli nie byłem.

Teraz miałem dwadzieścia lat i nie miałem nic. Żadnej pracy, żadnych planów, żadnych marzeń. Tylko mama i jej wieczne narzekanie, że „świat jest niesprawiedliwy”, bo nie docenia jej syna.

– Paweł, idź po chleb! – wrzasnęła z kuchni.

Westchnąłem ciężko. Nawet to wydawało mi się ponad siły. Ale wiedziałem, że jeśli nie pójdę, będzie awantura na pół bloku. Wciągnąłem dresy, założyłem kaptur i wyszedłem na klatkę schodową.

Na przystanku autobusowym stał starszy facet w płaszczu i kapeluszu. Wyglądał jak z innej epoki. Patrzył na mnie przez chwilę, a potem uśmiechnął się lekko.

– Ciężki dzień? – zapytał.

Wzruszyłem ramionami. Nie miałem ochoty na rozmowę.

– Wiesz, kiedy miałem dwadzieścia lat, myślałem, że świat mi wszystko da – powiedział nagle. – Ale świat nic nie daje za darmo. Trzeba sobie wywalczyć miejsce.

Spojrzałem na niego z irytacją. Kolejny moralizator? Ale było coś w jego głosie… Może to przez to, że mówił spokojnie, bez pretensji.

– A jeśli nie mam siły walczyć? – zapytałem cicho, sam nie wiem dlaczego.

Facet uśmiechnął się szerzej.

– To znaczy, że jeszcze nie znalazłeś powodu. Każdy musi znaleźć swój powód. Ja swój znalazłem dopiero po trzydziestce.

Zamilkliśmy na chwilę. Autobus podjechał, ale on nie wsiadł. Ja też nie.

– A co jeśli nigdy go nie znajdę? – spytałem.

– To będziesz całe życie czekał na autobus, który nigdy nie przyjedzie – odpowiedział i odszedł powoli w stronę parku.

Stałem jeszcze chwilę oszołomiony. Jego słowa dźwięczały mi w głowie przez cały dzień. Po powrocie do domu mama już czekała z nową listą pretensji.

– Gdzie byłeś tak długo? Chleb zimny! – krzyczała.

Nie odpowiedziałem. Po raz pierwszy poczułem coś dziwnego – jakby wstyd? Złość? Sam nie wiem. Przez kolejne dni coraz częściej myślałem o tym spotkaniu. Zacząłem zauważać rzeczy, których wcześniej nie widziałem – jak bardzo jestem zależny od mamy, jak bardzo ona kontroluje każdy mój ruch.

Pewnego wieczoru usłyszałem rozmowę rodziców przez drzwi sypialni.

– On nigdy się nie usamodzielni! – mówił ojciec zrezygnowanym głosem.

– Przesadzasz! Paweł jest wrażliwy, potrzebuje czasu! – broniła mnie mama.

– On potrzebuje życia! – odpowiedział ojciec ostro.

Te słowa bolały bardziej niż wszystkie wcześniejsze kłótnie. Przez całą noc przewracałem się z boku na bok. Rano podjąłem decyzję: muszę coś zmienić.

Nie było łatwo. Mama płakała, kiedy powiedziałem jej, że chcę znaleźć pracę i wynająć pokój z kolegą ze studiów. Ojciec patrzył na mnie z niedowierzaniem.

– Myślisz, że dasz sobie radę? – zapytał sceptycznie.

– Nie wiem – odpowiedziałem szczerze. – Ale muszę spróbować.

Pierwsze tygodnie były koszmarem. Praca w kawiarni za minimalną krajową, współlokator bałaganiarz i wieczne telefony od mamy: „Czy jadłeś?”, „Czy masz ciepłe ubranie?”, „Może wrócisz do domu?”.

Ale coś się zmieniło. Zacząłem czuć satysfakcję z małych rzeczy: samodzielnie ugotowany obiad, pierwsza wypłata, wieczorne rozmowy z ludźmi innymi niż mama i tata. Zrozumiałem też, jak bardzo byłem zamknięty w swoim świecie wygody i iluzji wyjątkowości.

Pewnego dnia spotkałem tego starszego faceta ponownie – tym razem w kawiarni, gdzie pracowałem.

– O! Widzę, że już nie czekasz na autobus – powiedział z uśmiechem.

Zaśmiałem się pierwszy raz od dawna szczerze.

– Nie czekam. Teraz sam prowadzę autobus… chociaż czasem w złym kierunku – odpowiedziałem żartobliwie.

Facet kiwnął głową z aprobatą.

– Najważniejsze to ruszyć z miejsca. Kierunek zawsze można zmienić po drodze.

Po jego wyjściu długo patrzyłem przez okno na ludzi spieszących się gdzieś w swoich sprawach. Zrozumiałem wtedy, że każdy ma swoją walkę do stoczenia i swoje powody do działania.

Dziś mam dwadzieścia cztery lata. Pracuję jako grafik komputerowy w małej firmie reklamowej. Nie jestem bogaty ani sławny, ale jestem wolny i samodzielny. Z mamą mam trudne relacje – ona wciąż uważa, że świat powinien mi wszystko dawać, ale ja już wiem, że to nieprawda.

Czasem zastanawiam się: co by było, gdybym wtedy nie spotkał tego człowieka na przystanku? Czy dalej leżałbym w łóżku i czekał aż życie samo się wydarzy? A może każdy z nas potrzebuje takiego przypadkowego spotkania, żeby się obudzić? Co o tym myślicie?