Za zamkniętymi drzwiami: Historia Kazimierza i Barbary

Stałem pod drzwiami naszego mieszkania na trzecim piętrze bloku przy ulicy Słowackiego, ściskając w dłoni ciężką torbę z ubraniami i kilkoma książkami. Klucze brzęczały w kieszeni marynarki, ale nawet nie próbowałem ich wyciągać. Wiedziałem, że zamek jest już zmieniony. Barbara nie żartowała, kiedy wykrzyczała mi w twarz: „Nie chcę cię tu więcej widzieć!”

Trzy dni temu wyszedłem stąd po kolejnej kłótni. Trzasnąłem drzwiami tak mocno, że sąsiadka z naprzeciwka wyjrzała przez wizjer. Wtedy byłem pewien, że już nie wrócę. Że to koniec. Ale teraz, stojąc tu z torbą i pustką w środku, czułem się jak dziecko, które zgubiło się w tłumie. W głowie miałem tylko jedno pytanie: „Co dalej?”

Zadzwonić? Pukać? A może po prostu odejść? Przez chwilę słyszałem śmiech dzieci z podwórka i czułem zapach pieczonego chleba z piekarni na dole. Wszystko wydawało się takie zwyczajne, a moje życie właśnie się rozpadało.

Barbara zawsze była silniejsza ode mnie. To ona podejmowała decyzje, planowała wakacje, pilnowała rachunków. Ja byłem tym spokojnym, który godził się na wszystko dla świętego spokoju. Ale od jakiegoś czasu spokój zamienił się w milczenie. Przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Każdy dzień był jak pole minowe – wystarczyło jedno nieostrożne słowo, by wybuchła awantura.

Pamiętam ostatnią kłótnię. Siedzieliśmy przy stole w kuchni, ona z filiżanką kawy, ja z gazetą. „Znowu zapomniałeś o rocznicy ślubu” – powiedziała cicho, ale w jej głosie była stal. „Przepraszam” – odpowiedziałem automatycznie, nawet nie podnosząc wzroku. „Ciebie już nic nie obchodzi! Nawet ja!” – krzyknęła nagle i rzuciła filiżanką o podłogę. Kawa rozlała się na kafelki jak krew.

Nie pamiętam już dokładnie, co powiedziałem wtedy w złości. Wiem tylko, że wyszedłem trzaskając drzwiami i obiecując sobie, że to koniec. Przenocowałem u kolegi z pracy, potem u siostry. Ale nigdzie nie czułem się u siebie.

Teraz stałem tu i słyszałem za drzwiami cichy szelest – może to Barbara? Może stoi po drugiej stronie i też się waha? W końcu zebrałem się na odwagę i zadzwoniłem dzwonkiem.

Cisza.

Zadzwoniłem jeszcze raz. Usłyszałem kroki i szuranie kapci. Drzwi otworzyły się na łańcuch.

– Czego chcesz? – Jej głos był zimny jak lód.

– Chciałem… porozmawiać – wyjąkałem.

– Nie mamy już o czym – odpowiedziała krótko. – Zostawiłam twoje rzeczy na klatce.

Spojrzałem pod nogi – rzeczywiście, obok wycieraczki stała druga torba i karton z moimi książkami. Poczułem upokorzenie tak silne, że aż zabrakło mi tchu.

– Basiu…

– Nie mów do mnie tak – przerwała mi ostro. – To już nie ma sensu, Kazik.

Chciałem coś powiedzieć, przeprosić, wyjaśnić… Ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Drzwi zamknęły się powoli, a ja zostałem sam na klatce schodowej z dwoma torbami i poczuciem klęski.

Zszedłem na dół i usiadłem na ławce przed blokiem. Przez chwilę patrzyłem na okna naszego mieszkania – światło paliło się tylko w kuchni. Czy ona płacze? Czy jest jej lżej bezemnie?

W kieszeni miałem telefon. Przewijałem stare wiadomości od Barbary: „Kup mleko”, „Nie zapomnij o lekarstwach dla mamy”, „Kocham cię”. Ostatnia była sprzed pół roku.

Nagle zadzwonił telefon – to była moja siostra, Marta.

– I co? Wpuściła cię? – zapytała bez ogródek.

– Nie… – odpowiedziałem cicho.

– Kazik, musisz coś zrobić ze swoim życiem. Nie możesz tak wiecznie uciekać przed problemami.

Westchnąłem ciężko. Miała rację. Zawsze uciekałem – do pracy, do kolegów, do ciszy własnych myśli. Może dlatego Barbara miała już dość?

Wróciłem do siostry tego wieczoru. Marta podała mi herbatę i usiadła naprzeciwko.

– Powiedz mi szczerze: kochasz ją jeszcze?

Zamilkłem na chwilę.

– Nie wiem… Chyba tak. Ale nie wiem już nawet, kim jesteśmy dla siebie.

Marta pokiwała głową ze smutkiem.

– Może czas pogodzić się z tym, że nie wszystko da się naprawić?

Całą noc nie mogłem zasnąć. Wspominałem dobre chwile: nasz pierwszy wspólny wyjazd nad morze, śmiech Barbary podczas świąt, jej ciepłe dłonie na mojej twarzy po powrocie z pracy. Gdzie to wszystko się podziało?

Następnego dnia poszedłem do pracy jak automat. Koledzy patrzyli na mnie ze współczuciem, ale nikt nie odważył się zapytać wprost. Po południu zadzwonił mój ojciec.

– Synu… Może powinieneś spróbować jeszcze raz? Porozmawiać spokojnie?

– Ona mnie nienawidzi – odpowiedziałem gorzko.

– Ludzie mówią różne rzeczy w złości… Ale jeśli ci zależy, walcz o nią.

Wieczorem znów stanąłem pod naszym blokiem. Tym razem nie miałem już torby ani nadziei na szybkie pojednanie. Chciałem tylko zobaczyć światło w oknie kuchni i wiedzieć, że Barbara tam jest.

Czy można odbudować coś, co tak długo się rozpadało? Czy wystarczy przeprosić za lata milczenia i obojętności?

Patrząc na ciemniejące niebo nad Warszawą, poczułem dziwny spokój pomieszany z żalem. Może czasem trzeba pozwolić odejść temu, co było? Może lepiej nauczyć się żyć samemu ze sobą?

A może jednak warto spróbować jeszcze raz? Co byście zrobili na moim miejscu?