Modlitwa, która uratowała moją rodzinę: Jak poradziłam sobie z odrzuceniem ze strony własnej matki
— Nie mogę, Aniu. Po prostu nie mogę — głos mojej mamy, Danuty, drżał lekko, ale jej spojrzenie było twarde jak stal. Stałyśmy w kuchni, a za oknem szarzał listopadowy wieczór. W powietrzu unosił się zapach świeżo zaparzonej herbaty i… rozczarowania. — Mamo, proszę cię. To tylko kilka godzin w tygodniu. Praca mnie przytłacza, a dzieci… one cię potrzebują — próbowałam jeszcze raz, choć czułam, że to walka z wiatrakami.
Mama odwróciła wzrok. — Ja już swoje wychowałam. Teraz chcę mieć trochę spokoju. Nie rozumiesz?
Nie rozumiałam. A może nie chciałam zrozumieć? W mojej głowie kłębiły się pytania: dlaczego ona nie chce być babcią dla moich dzieci? Dlaczego odpycha nas w chwili, gdy najbardziej jej potrzebuję?
Od tamtej rozmowy minęło kilka miesięcy. Każdego dnia czułam się coraz bardziej samotna. Mój mąż, Tomek, pracował na zmiany w fabryce pod Warszawą. Ja próbowałam godzić pracę zdalną z opieką nad dwójką maluchów — Zosią i Antkiem. Zosia miała wtedy cztery lata, Antek ledwie dwa. Często płakałam po nocach, gdy dzieci wreszcie zasypiały, a ja mogłam pozwolić sobie na chwilę słabości.
— Może powinnaś po prostu przestać prosić — powiedziała mi kiedyś sąsiadka, pani Halina, gdy spotkałyśmy się na klatce schodowej. — Są babcie i „babcie”. Twoja wybrała swoje życie.
Ale ja nie potrafiłam się pogodzić z tym wyborem. W mojej rodzinie zawsze panowała zasada: pomagamy sobie nawzajem. Pamiętałam, jak moja babcia opiekowała się mną i moim bratem, gdy mama pracowała na dwie zmiany w szpitalu. Dlaczego teraz wszystko miało wyglądać inaczej?
Zaczęłam szukać odpowiedzi w modlitwie. Nigdy nie byłam szczególnie religijna — do kościoła chodziłam raczej z przyzwyczajenia niż z potrzeby serca. Ale pewnego wieczoru, gdy dzieci już spały, usiadłam na łóżku i po prostu zaczęłam mówić do Boga:
— Boże, dlaczego ona mnie tak rani? Dlaczego muszę być sama?
Nie oczekiwałam odpowiedzi. Ale poczułam ulgę. Jakby ktoś zdjął mi z ramion ciężar, który nosiłam od miesięcy.
Od tamtej pory modliłam się codziennie. Czasem były to słowa pełne gniewu i żalu, czasem prośby o siłę i cierpliwość. Z czasem zaczęłam dostrzegać drobne zmiany w sobie — mniej płakałam, rzadziej wybuchałam złością na dzieci czy Tomka. Zaczęłam też inaczej patrzeć na mamę.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie ciocia Jola, siostra mamy:
— Aniu, twoja mama nie jest taka silna, jak ci się wydaje. Ona się boi…
— Czego? — zapytałam z niedowierzaniem.
— Samotności. Starzenia się. Tego, że nie da rady.
Te słowa długo dźwięczały mi w uszach. Może rzeczywiście byłam tak skupiona na swoim bólu, że nie zauważyłam jej lęków?
Postanowiłam spróbować jeszcze raz. Tym razem bez pretensji i oczekiwań.
— Mamo — powiedziałam przez telefon — chciałabym cię po prostu zobaczyć. Bez dzieci, bez próśb o pomoc. Po prostu pogadać.
Zgodziła się niechętnie. Spotkałyśmy się w jej mieszkaniu na Pradze. Było cicho, pachniało starymi książkami i lawendą.
— Przepraszam, że tak naciskałam — zaczęłam niepewnie. — Wiem, że masz prawo do swojego życia.
Mama spuściła wzrok.
— Ja… nie umiem być babcią taką jak twoja babcia była dla ciebie. Boję się, że zawiodę.
Po raz pierwszy zobaczyłam w niej nie tylko matkę, ale też zagubioną kobietę. Usiadłyśmy razem przy stole i długo rozmawiałyśmy o wszystkim — o jej lękach, o moim zmęczeniu, o tym, jak trudno jest być rodzicem i dzieckiem jednocześnie.
Nie stała się nagle idealną babcią. Nadal rzadko widuje wnuki i raczej nie proponuje pomocy. Ale przestałam czuć do niej żal. Modlitwa nauczyła mnie przebaczenia — jej i sobie samej za to, że nie potrafiłam wcześniej zrozumieć jej ograniczeń.
Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko wsparcie i bliskość wtedy, gdy tego oczekujemy. To także umiejętność akceptacji tego, co trudne i bolesne.
Czasem zastanawiam się: ile rodzin mogłoby się uratować, gdybyśmy częściej rozmawiali o swoich lękach zamiast oczekiwać niemożliwego? Czy potrafimy przebaczyć naszym bliskim ich słabości tak samo łatwo, jak oczekujemy przebaczenia dla siebie?