Oddałem im wszystko, a dziś nie mam gdzie się podziać – czy naprawdę zasłużyłem na taką samotność?

— Tato, ale przecież mówiłam ci, że nie mam teraz miejsca — głos Magdy był chłodny, niemal obcy. Stałem w progu jej mieszkania na warszawskim Mokotowie, z walizką w ręku i sercem ściśniętym jak nigdy dotąd. Za mną szarzało popołudnie, a ja czułem się jak intruz we własnej rodzinie.

— Magda, ja tylko na jedną noc… — próbowałem jeszcze raz, choć wiedziałem już, że to nie ma sensu. W jej oczach widziałem zniecierpliwienie. — Przecież to twoje mieszkanie, ale…

— Tato, to jest moje życie. Mam swoje sprawy. Może zatrzymaj się w hotelu? — przerwała mi, nawet nie zapraszając do środka.

Zamknęła drzwi. Zostałem na klatce schodowej, z walizką i uczuciem, jakby ktoś wyrwał mi serce. Przez chwilę stałem bez ruchu, słuchając odgłosów zza drzwi: śmiechu jej chłopaka, stukotu filiżanek. Ja byłem tylko przeszkodą.

Nie tak miało być. Przez dwadzieścia lat pracowałem w Niemczech na budowie. Zimą marzłem na rusztowaniach w Hamburgu, latem lał się ze mnie pot. Każdą złotówkę odkładałem dla dzieci — Magdy i Pawła. Kiedy ich matka odeszła do innego, miałem tylko ich. To dla nich znosiłem samotność i upokorzenia emigranta.

Pamiętam, jak pierwszy raz przywiozłem im paczki z zagranicy: czekolady, ubrania, zabawki. Ich oczy błyszczały wtedy szczęściem. Obiecałem sobie wtedy, że nigdy nie zabraknie im niczego.

Kiedy Magda zdała maturę, kupiłem jej kawalerkę. Paweł dostał dwupokojowe mieszkanie na Pradze. Byli dumni, chwalili się znajomym: „Mój tata pracuje za granicą”. Ale potem coś się zmieniło.

— Tato, nie możesz tak po prostu wpadać bez zapowiedzi — powiedział Paweł przez telefon, kiedy zadzwoniłem z pytaniem, czy mogę u niego przenocować.

— Synu, przecież to ja kupiłem ci to mieszkanie…

— Ale to jest moje życie! Mam dziewczynę, mamy swoje plany. Nie rozumiesz?

Nie rozumiałem. Przez lata byłem dla nich bankomatem i listonoszem prezentów. Teraz wróciłem do Polski na stałe — emerytura, zdrowie już nie to. Myślałem, że będziemy rodziną. Że będę mógł przychodzić na obiady, pomagać przy wnukach, być częścią ich świata.

Zamiast tego czuję się jak obcy. Wynajmuję pokój u obcej kobiety na Ochocie. Każdego dnia patrzę przez okno i zastanawiam się: gdzie popełniłem błąd?

Może za dużo dawałem? Może powinienem był wymagać więcej wdzięczności? Ale jak wymagać wdzięczności od własnych dzieci?

Czasem dzwonię do Magdy lub Pawła. Odbierają rzadko. Zawsze są zajęci: praca, znajomi, wyjazdy. Kiedy pytam o spotkanie, słyszę: „Może w przyszłym tygodniu”. Tydzień mija za tygodniem.

W święta Bożego Narodzenia siedziałem sam przy stole. Magda była u teściów, Paweł wyjechał w góry ze znajomymi. Nikt nie zapytał, czy mam z kim spędzić Wigilię.

Pewnego dnia spotkałem sąsiadkę z dawnych lat — panią Halinę. Zapytała o dzieci.

— Wie pani… mają swoje życie — odpowiedziałem wymijająco.

— A pan? — spojrzała na mnie uważnie.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.

Wieczorami wracają do mnie wspomnienia: pierwsze kroki Magdy, jak Paweł uczył się jeździć na rowerze. Ich radość z prezentów pod choinką. Myślałem wtedy: „Jestem dobrym ojcem”.

Dziś czuję się jak ktoś niepotrzebny. Jakby wszystko to, co zrobiłem przez lata — te wszystkie wyrzeczenia i samotność — nie miało znaczenia.

Czasem zastanawiam się: czy gdybym został w Polsce i był bliżej nich na co dzień, byłoby inaczej? Czy pieniądze mogą zastąpić obecność ojca?

Ostatnio zebrałem się na odwagę i napisałem do Magdy długi list:

„Córko,
Nie chcę być ciężarem w twoim życiu. Chciałbym tylko czasem poczuć się potrzebny. Wiem, że masz swoje sprawy i dorosłe życie. Ale pamiętaj — zawsze będziesz moją córką i zawsze będę cię kochał.”

Nie odpisała.

Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy naprawdę zasłużyłem na taką samotność? Czy można dać dzieciom za dużo? A może po prostu świat się zmienił i stary ojciec nie pasuje już do nowej rzeczywistości?

Może ktoś z was miał podobnie? Co byście zrobili na moim miejscu?

Czy naprawdę bycie dobrym ojcem oznacza dziś tylko przelewy i klucze do mieszkań?