Kicia, Zosia i moje myszki: Opowieść o samotności i odnalezieniu siebie
— Proszę pani, czy mogę dać kawałek kajzerki temu gołębiowi? — zapytała mnie dziewczynka o wielkich oczach, kiedy przechodziłam przez park Skaryszewski w Warszawie. Był chłodny, marcowy poranek, a ja szłam zamyślona, rozważając temat kolejnego wpisu na mojego bloga psychologicznego. Zatrzymałam się, bo jej głos zabrzmiał tak czysto i szczerze, że nie mogłam przejść obojętnie.
— Oczywiście, Zosiu — odpowiedziałam, choć nie znałam jeszcze jej imienia. — Gołębie na pewno będą wdzięczne.
Uśmiechnęła się do mnie nieśmiało i zaczęła rzucać kawałki bułki ptakom. Usiadłam obok niej na ławce. Przez chwilę milczałyśmy, patrząc na stado szarych ptaków walczących o każdy okruch. W końcu odezwała się pierwsza:
— Ma pani dzieci?
Zaskoczyło mnie to pytanie. Od lat nie słyszałam w nim tyle ciekawości i smutku jednocześnie.
— Nie mam — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. — Ale mam kota. Kicię. I ona ma swoje małe myszki… pluszowe oczywiście.
Zosia zaśmiała się cicho.
— Ja też mam myszki. Ale prawdziwe! W domu u babci. Chowają się za szafą i czasem wyjadają mi okruszki z talerza.
Zaczęłyśmy rozmawiać. O myszkach, o kotach, o tym, jak to jest mieć sekrety przed dorosłymi. Zosia była niezwykle rozmowna jak na dziewięciolatkę, ale w jej oczach widziałam cień, którego nie potrafiłam nazwać. Spotkałyśmy się jeszcze dwa razy w tym samym miejscu. Za trzecim razem już wiedziałam — ona przypominała mi mnie samą sprzed lat.
Wtedy, kiedy miałam dziesięć lat i mój świat się rozpadł. Moja mama wyjechała do Niemiec za pracą, zostawiając mnie pod opieką babci w małym mieszkaniu na Pradze. Tata pojawiał się rzadko, zawsze zmęczony i rozdrażniony. Pamiętam samotne wieczory z pluszową Kicią i wymyślonymi przyjaciółmi-myszkami, które pomagały mi przetrwać ciszę po kłótniach dorosłych.
Zosia opowiedziała mi swoją historię podczas trzeciego spotkania. Siedziałyśmy na ławce, a ona bawiła się sznurówką od buta.
— Moja mama jest teraz w Anglii — powiedziała cicho. — Ma nowego męża. Tata mieszka gdzie indziej. Ja jestem u babci…
Zacięła się na chwilę, a ja poczułam znajome ukłucie w sercu.
— Czasem myślę, że jestem jak ta myszka za szafą — dodała po chwili. — Nikt mnie nie widzi, tylko czasem ktoś zostawi okruszek.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przypomniałam sobie własne noce spędzone na słuchaniu kroków na klatce schodowej i czekaniu na list od mamy.
— Wiesz, Zosiu — zaczęłam ostrożnie — czasem nawet dorosłym wydaje się, że są niewidzialni. Ja też tak miałam…
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
— Pani? Przecież pani jest taka mądra! Pisze pani bloga i rozmawia z ludźmi…
Uśmiechnęłam się smutno.
— To tylko pozory. Każdy ma swoje myszki w głowie. Czasem chowają się za szafą i trudno je złapać.
Zosia milczała przez chwilę, a potem zapytała:
— A pani myszki też czasem płaczą?
Poczułam łzy pod powiekami.
— Tak, Zosiu. Czasem płaczą bardzo głośno.
Od tamtej pory nasze spotkania stały się regularne. Rozmawiałyśmy o wszystkim: o szkole, o babci Zosi, która piekła najlepszy sernik w Warszawie, o mojej pracy psychologa i o blogu, który zaczęłam prowadzić właśnie po to, by nie czuć się tak samotną jak kiedyś.
Pewnego dnia Zosia przyniosła mi rysunek: była na nim ona sama, ja i dwie uśmiechnięte myszki siedzące na ławce w parku.
— To dla pani — powiedziała nieśmiało. — Żeby pani pamiętała, że już nie jest sama.
Przytuliłam ją mocno. Poczułam wtedy coś dziwnego — jakby ktoś zdjął ze mnie ciężar wielu lat milczenia.
Ale życie nie jest bajką. Kilka dni później dostałam wiadomość od babci Zosi: dziewczynka musi wyjechać do mamy do Anglii. Decyzja zapadła nagle; matka uznała, że czas naprawić relacje z córką. Zosia była przerażona i zrozpaczona.
Spotkałyśmy się ostatni raz pod starą lipą w parku.
— Boję się tam jechać — wyszeptała Zosia. — Mama ma nowego męża… Nie wiem, czy mnie tam chcą.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Próbowałam ją pocieszyć:
— Jesteś bardzo dzielna, Zosiu. I pamiętaj: nawet jeśli będzie trudno, masz swoje myszki i masz mnie. Możesz do mnie pisać zawsze, kiedy będziesz chciała.
Zosia przytuliła się do mnie mocno.
— A pani będzie pisać o mnie na blogu?
Zastanowiłam się chwilę.
— Jeśli pozwolisz… Chciałabym napisać o naszej przyjaźni. Może ktoś przeczyta i poczuje się mniej samotny?
Uśmiechnęła się przez łzy.
— To dobrze… Bo ja też nie chcę być już sama jak ta myszka za szafą.
Po jej wyjeździe długo nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Wróciły wspomnienia z dzieciństwa: zapach starego mieszkania babci, dźwięk tramwajów za oknem i ten wszechobecny brak kogoś bliskiego obok. Pisałam coraz więcej na blogu o samotności dzieci rozwiedzionych rodziców, o tym, jak łatwo dorosłym zapomnieć o emocjach najmłodszych.
Czasem zastanawiam się: ile takich Zosiek siedzi dziś na ławkach w parkach Warszawy? Ile dzieci czeka na kogoś, kto po prostu usiądzie obok i wysłucha ich historii? Czy naprawdę tak trudno nam dorosłym zobaczyć te małe myszki chowające się za szafą?
Może każdy z nas powinien czasem zatrzymać się w biegu i spojrzeć wokół siebie… Może wtedy mniej osób czułoby się niewidzialnych.