Jak jeden krem do twarzy zamienił moje życie w rodzinny koszmar – wyznanie synowej z Wrocławia

– Magda, a co to za krem stoi na półce? – głos mojej teściowej, pani Haliny, rozległ się w kuchni jak dzwon alarmowy. Stałam przy zlewie, zmywając naczynia po niedzielnym obiedzie. W powietrzu unosił się zapach rosołu i pieczonego kurczaka, a ja już czułam, że zaraz wydarzy się coś nieprzyjemnego.

– To tylko próbka z pracy, mamo – odpowiedziałam spokojnie, nie odwracając się. – Dostałam go w drogerii, testuję nowości.

– A mogę spróbować? – zapytała z nutą wyzwania w głosie. – Bo moja skóra ostatnio taka sucha…

Wiedziałam, że nie powinnam się zgadzać. Zawsze miałam z Haliną trudne relacje. Od początku naszego małżeństwa z Piotrem czułam, że nie jestem jej wymarzoną synową. Zawsze znajdowała powód, żeby mnie skrytykować: a to obiad za słony, a to pranie źle rozwieszone. Ale przecież to tylko krem. Co mogło się stać?

– Jasne, mamo. Jest bardzo delikatny – powiedziałam i podałam jej słoiczek.

Nie minęła godzina, gdy usłyszałam krzyk z łazienki. Wpadłam tam przerażona i zobaczyłam Halinę stojącą przed lustrem z czerwoną twarzą.

– Co mi dałaś?! – wrzasnęła. – Patrz, jak wyglądam! To przez ten twój krem!

Zamarłam. Próbowałam tłumaczyć, że to tylko próbka, że może jest uczulona na jakiś składnik. Ale ona już była nie do zatrzymania.

– Chciałaś mnie otruć?! – krzyczała. – Wiedziałam, że mnie nie lubisz! Teraz wszyscy zobaczą, jaka jesteś naprawdę!

Piotr wbiegł do łazienki i spojrzał na mnie z wyrzutem.

– Magda, co ty jej dałaś?

– To tylko krem! – broniłam się. – Przecież sama chciała spróbować!

Ale Halina już płakała i dzwoniła do swojej siostry.

– Hania? Wyobraź sobie! Magda mnie otruła! Tak, tym swoim kremem! Cała twarz mi spuchła!

W ciągu kilku godzin cała rodzina wiedziała o „incydencie”. Telefon dzwonił bez przerwy: ciotki, kuzynki, nawet sąsiadka spod trójki pytała mnie na klatce schodowej, czy naprawdę chciałam zrobić krzywdę teściowej.

Następnego dnia Halina poszła do lekarza. Okazało się, że miała silną reakcję alergiczną na jeden ze składników kremu. Lekarz napisał zalecenia i uspokoił ją, że to minie w kilka dni. Ale dla niej to był dowód mojej „złośliwości”.

W domu atmosfera zgęstniała jak śmietana w upale. Piotr był cichy i zamyślony. Wieczorem usiadł obok mnie na kanapie.

– Magda… Może powinnaś przeprosić mamę?

Poczułam, jak narasta we mnie bunt.

– Za co mam przepraszać? Przecież sama chciała ten krem! To nie moja wina!

– Ale wiesz, jaka ona jest…

Wiedziałam aż za dobrze. Przez kolejne dni Halina chodziła po domu z opatrunkiem na twarzy i wzdychała tak głośno, że słyszałam ją nawet przez zamknięte drzwi sypialni.

W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanki pytały, czy wszystko w porządku. Nie miałam siły opowiadać tej farsy.

W weekend przyszli do nas rodzice Piotra na kawę. Halina od progu zaczęła opowiadać dramatyczną historię o „truciznie” i „niebezpiecznych kosmetykach”.

– Wiesz, Janku – zwróciła się do swojego męża – dobrze, że ja mam mocną głowę! Inna by już leżała w szpitalu!

Jan spojrzał na mnie z politowaniem.

– Magda, trzeba uważać z takimi rzeczami…

Poczułam się jak oskarżona przed sądem rodzinnym. Piotr milczał.

Wieczorem wybuchłam.

– Mam dość! – krzyknęłam do Piotra. – Twoja matka robi ze mnie potwora! A ty? Nawet mnie nie bronisz!

Piotr spuścił głowę.

– Nie chcę kłótni…

Przez kolejne tygodnie Halina rozpowiadała wszystkim znajomym swoją wersję wydarzeń. W sklepie spożywczym sąsiadka patrzyła na mnie podejrzliwie. Na rodzinnym obiedzie ciotka Zosia rzuciła:

– Lepiej nie próbować niczego od Magdy…

Czułam się osaczona we własnym domu. Zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Praca stała się moją ucieczką.

Pewnego wieczoru zadzwoniła moja mama.

– Magda, co tam się dzieje? Słyszałam od cioci Krysi…

Zalałam się łzami. Opowiedziałam jej wszystko.

– Kochanie – powiedziała cicho – musisz postawić granice. Inaczej ona cię zniszczy.

Zebrałam się na odwagę i porozmawiałam z Piotrem.

– Albo coś zmienimy, albo ja nie dam rady tu dłużej mieszkać.

Piotr długo milczał. W końcu powiedział:

– Porozmawiam z mamą.

Nie wiem, co jej powiedział. Następnego dnia Halina przyszła do mnie do kuchni.

– Może przesadziłam… Ale wiesz… Ja się boję nowości…

Nie przeprosiła wprost, ale to był pierwszy krok do normalności.

Minęły miesiące. Nasze relacje są chłodne, ale przynajmniej nikt już nie mówi o „truciznach”. Piotr zaczął mnie wspierać bardziej otwarcie.

Czasem patrzę na ten słoiczek kremu i myślę: jak jeden drobiazg może wywołać lawinę zdarzeń?

Czy naprawdę tak łatwo można zniszczyć czyjeś dobre imię przez jedno nieporozumienie? Czy rodzina powinna być miejscem wsparcia czy wiecznej walki o rację?