Po rozwodzie zostałam bez dachu nad głową. Teraz buduję własny dom, ale boję się, że znowu stracę wszystko przez nowego partnera…

— Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę — wyszeptałam, patrząc na puste ściany wynajętej kawalerki na Pradze. Wczoraj jeszcze miałam dom, ogród z jabłonią i kuchnię pachnącą szarlotką. Dziś zostałam z walizką ubrań i kotem w transporterze. — Mamo, nie płacz — powiedział mój syn, Kuba, ściskając mnie za rękę. — Przecież damy radę.

Ale jak miałam nie płakać? Po trzynastu latach małżeństwa z Piotrem, które zaczęło się jak bajka, a skończyło jak koszmar, nie zostało mi nic. Znałam Piotra od liceum. Był moim pierwszym chłopakiem, pierwszą miłością. Przez dziesięć lat byliśmy szczęśliwi — przynajmniej tak mi się wydawało. Potem zaczęły się jego wieczne delegacje, tajemnicze SMS-y i coraz częstsze kłótnie o drobiazgi.

Pamiętam ten wieczór, kiedy wrócił późno i nawet nie spojrzał mi w oczy. — Piotrze, co się dzieje? — zapytałam cicho. — Nic. Po prostu jestem zmęczony — odburknął i zamknął się w łazience. Wtedy już wiedziałam. Zdradzał mnie. Przez miesiące próbowałam udawać, że to nieprawda, że może to tylko kryzys, który minie. Ale kiedy znalazłam w jego telefonie zdjęcia obcej kobiety i wiadomości pełne czułości, świat mi się zawalił.

Rozwód był szybki i brutalny. Piotr miał lepszego prawnika i więcej pieniędzy. Dom został mu, bo był zapisany na niego jeszcze przed ślubem. Ja dostałam alimenty na Kubę i tyle. Rodzice Piotra przestali odbierać moje telefony, a moi rodzice… Cóż, mama powiedziała tylko: — Wiedziałam, że tak to się skończy. Zawsze byłaś naiwna.

Przez kilka miesięcy tułałam się po znajomych i wynajmowanych mieszkaniach. Każdego dnia rano budziłam się z myślą: „To nie może być moje życie”. Ale było. Musiałam znaleźć pracę na pełen etat, ogarnąć szkołę Kuby i jeszcze jakoś nie zwariować.

Najgorsze były święta. Kuba pytał: — Mamo, czemu nie możemy już mieć choinki w ogrodzie? Czemu tata nie przychodzi na Wigilię? Nie umiałam mu odpowiedzieć.

Pewnego dnia, wracając z pracy do tej ciasnej kawalerki, zobaczyłam ogłoszenie: „Sprzedam działkę budowlaną pod Warszawą”. Coś we mnie pękło. Zadzwoniłam pod podany numer i umówiłam się na oglądanie. Działka była mała, ale miała widok na las i pachniała wolnością. Kupiłam ją za wszystkie oszczędności.

Budowa domu była moim marzeniem i przekleństwem jednocześnie. Każda decyzja — od wyboru projektu po kolor dachówki — była walką z własnymi lękami. Czy dam radę? Czy nie popełniam błędu?

Wtedy pojawił się Marek. Poznaliśmy się w pracy — przyszedł jako nowy kierownik projektu IT. Był cichy, trochę nieśmiały, ale miał w sobie coś, co sprawiało, że chciało się przy nim być. Zaczęliśmy rozmawiać przy kawie w kuchni biurowej. Najpierw o pracy, potem o życiu.

— Wiesz, też jestem po rozwodzie — powiedział pewnego dnia Marek. — Moja żona zostawiła mnie dla kolegi z pracy. Myślałem, że już nigdy nikomu nie zaufam.

Zrozumiałam go doskonale. Nasze rozmowy stawały się coraz dłuższe i bardziej osobiste. Marek pomagał mi przy budowie domu — jeździł ze mną po materiały budowlane, doradzał przy wyborze ekipy remontowej.

Ale im bliżej byliśmy siebie, tym bardziej bałam się zaufać kolejny raz. Każdy gest Marka analizowałam pod lupą: czy naprawdę jest szczery? Czy nie zostawi mnie tak jak Piotr?

Pewnego wieczoru Marek zaproponował:
— Może zamieszkamy razem? Twój dom już prawie gotowy…
Zamarłam. Przed oczami stanął mi Piotr i wszystko to, co straciłam.
— Nie wiem… Marek, boję się…
— Czego?
— Że znowu zostanę sama. Że znowu ktoś zabierze mi dom…
Marek spojrzał na mnie poważnie:
— Nie jestem Piotrem.

Ale czy mogłam mu wierzyć? Nawet mama ostrzegała:
— Uważaj na niego! Ledwo stanęłaś na nogi, a już wpuszczasz obcego faceta do swojego życia?
Kuba też był nieufny:
— Mamo, a jeśli Marek cię zostawi?

Każdego dnia walczyłam ze sobą. Chciałam być silna i niezależna — dla siebie i dla syna. Ale samotność bolała coraz bardziej.

W końcu przyszedł dzień przeprowadzki do mojego wymarzonego domu pod Warszawą. Stałam na środku salonu z Kubą i Markiem u boku.
— To nasz nowy początek — powiedziałam cicho.
Ale w środku czułam strach.

Wieczorem usiadłam sama na tarasie i patrzyłam na zachód słońca nad lasem.
Czy naprawdę można zaufać jeszcze raz? Czy dom to tylko ściany i dach, czy też ludzie, których wpuszczamy do środka?

A Wy? Czy odważylibyście się otworzyć serce po takim upadku? Czy warto ryzykować wszystko dla drugiej szansy?