Pojechałam do syna na weekend, a skończyłam jako sprzątaczka — czy naprawdę na to zasłużyłam?

— Mamo, możesz mi podać sól? — głos synowej, Agnieszki, odbił się echem w kuchni, gdzie stałam z rękami zanurzonymi w pianie. Zatrzymałam się na chwilę, patrząc na stertę talerzy, które od rana zdążyły się już uzbierać. Sól stała tuż obok niej, ale nawet nie podniosła wzroku znad telefonu.

Przyjechałam do Warszawy z mojej małej wsi pod Siedlcami z myślą, że odpocznę od grządek, podlewania i codziennego gotowania dla siebie. Ostatni raz widziałam syna, Michała, na jego ślubie rok temu. Wtedy jeszcze miałam nadzieję, że nowa rodzina to nowy rozdział — więcej spotkań, rozmów, może nawet wnuki. Tymczasem przez cały rok słyszałam tylko: „Mamo, jesteśmy zajęci”, „Mamo, może innym razem”. W końcu sama zaproponowałam wizytę.

Już od progu poczułam zapach smażonego oleju i coś jakby przypalone mleko. W salonie piętrzyły się kubki po kawie i talerze po pizzy. Michał uśmiechnął się szeroko, przytulił mnie mocno, ale zaraz potem zniknął za drzwiami łazienki. Agnieszka rzuciła tylko: „Cześć”, nie odrywając wzroku od laptopa.

Pierwszy wieczór minął szybko. Zamiast rozmowy przy herbacie, usłyszałam: „Mamo, nie przeszkadzaj, mamy jeszcze pracę”. Zrobiłam sobie herbatę sama i poszłam spać do pokoju gościnnego — a raczej składziku z rozkładaną kanapą i stertą ubrań na podłodze.

Następnego dnia rano weszłam do kuchni i zobaczyłam, że zlew jest pełen naczyń. Chciałam zrobić sobie śniadanie, ale nie miałam gdzie postawić talerza. Zaczęłam więc zmywać. W tym czasie Agnieszka weszła do kuchni i bez słowa nalała sobie kawy.

— Dziękuję za pomoc — powiedziała cicho, ale jej ton był bardziej obojętny niż wdzięczny.

— Nie ma sprawy — odpowiedziałam, choć w środku poczułam ukłucie żalu. Przecież nie przyjechałam tu sprzątać.

W ciągu dnia sytuacja się powtarzała. Michał wychodził do pracy wcześnie rano, wracał późno wieczorem i siadał przed komputerem. Agnieszka pracowała zdalnie, więc była w domu cały czas, ale nie zamieniłyśmy ze sobą więcej niż kilka zdań. Gdy próbowałam zagaić rozmowę o ich planach na przyszłość, o tym jak się czują w nowym mieszkaniu, odpowiadała półsłówkami.

W czwartek po południu postanowiłam zrobić porządki w łazience. Nie mogłam patrzeć na brudne lustro i ręczniki rzucone na podłogę. Gdy szorowałam wannę, usłyszałam rozmowę przez telefon:

— Tak, mama znowu coś sprząta… Nie wiem, chyba nie umie usiedzieć bez roboty — śmiała się Agnieszka do swojej koleżanki.

Poczułam łzy pod powiekami. Przecież nie chciałam się narzucać. Chciałam tylko pomóc — tak jak zawsze pomagałam swoim dzieciom. Czy naprawdę tak trudno powiedzieć „dziękuję”? Czy to takie dziwne, że matka chce zadbać o dom swojego syna?

Wieczorem Michał zapytał:

— Mamo, co na kolację? Może coś ugotujesz?

Zrobiło mi się przykro. Przecież to ja miałam odpocząć. Ale ugotowałam rosół — taki jak zawsze lubił w dzieciństwie. Przy stole rozmawiali głównie o pracy i znajomych. Nikt nie zapytał mnie o moje życie na wsi, o ogród czy sąsiadów.

W piątek rano postanowiłam wyjść na spacer po okolicy. Warszawa była dla mnie obca — głośna, szybka, pełna ludzi zapatrzonych w telefony. Usiadłam na ławce w parku i zadzwoniłam do córki:

— Aniu, chyba wrócę wcześniej do domu… Czuję się tu niepotrzebna.

— Mamo, nie przejmuj się nimi. Może muszą dorosnąć do tego, żeby docenić twoją obecność — powiedziała cicho.

Wieczorem spakowałam walizkę. Michał nawet nie zauważył — był zajęty komputerem. Agnieszka rzuciła tylko:

— Już wyjeżdżasz? Myślałam, że zostaniesz dłużej.

— Chyba lepiej będzie dla wszystkich — odpowiedziałam spokojnie.

W pociągu do domu patrzyłam przez okno na mijane pola i lasy. W głowie kłębiły mi się pytania: czy naprawdę wychowałam dzieci na ludzi obojętnych? Czy to ja jestem staroświecka i niepotrzebna? Może powinnam nauczyć się dbać o siebie zamiast o innych?

Czasem zastanawiam się: czy dzisiejsze dzieci naprawdę nie potrzebują już rodziców? Czy wdzięczność to już tylko puste słowo?