Przez 30 lat byłam żoną i matką. Teraz muszę nauczyć się żyć na nowo – i po raz pierwszy być tylko sobą
– To już wszystko – powiedział Piotr, zamykając bagażnik swojego starego passata. Stałam w progu garażu, trzymając w dłoniach kubek z zimną już kawą. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy – on z ulgą, ja z czymś, czego nie potrafiłam nazwać. Może to była pustka? Może strach? A może po prostu zmęczenie.
– No to… trzymaj się, Aniu – dodał jeszcze, jakbyśmy rozstawali się na weekend, a nie na resztę życia.
Nie odpowiedziałam. Tylko skinęłam głową i patrzyłam, jak odjeżdża. Przez trzydzieści lat byłam „żoną Piotra”, „mamą Kasi i Michała”. Moje życie kręciło się wokół innych: śniadania, obiady, pranie, zebrania w szkole, potem studia dzieci, ich pierwsze miłości i rozczarowania. A teraz… zostałam sama w domu, który nagle wydał mi się obcy.
Weszłam do kuchni. Na stole leżał list – nie od Piotra, tylko z banku. Kredyt do spłacenia. Przez chwilę miałam ochotę rzucić nim o ścianę. „To twoje życie” – powiedziałabym sobie kiedyś z dumą. Teraz myślałam tylko: „To twoje życie… i co dalej?”
Telefon zadzwonił dopiero wieczorem. Kasia.
– Mamo, wszystko w porządku? – zapytała cicho.
– Tak, kochanie. Tata już pojechał.
– Może przyjedziesz do nas na weekend?
– Nie… Chcę pobyć sama.
Zapadła cisza. Wiedziałam, że Kasia nie rozumie. Dla niej świat się nie zawalił – miała swoją rodzinę, swoje sprawy. Michał nawet nie zadzwonił.
Przez pierwsze dni chodziłam po domu jak cień. Otwierałam szafy, przeglądałam stare zdjęcia. Znalazłam listy miłosne Piotra sprzed lat – te same słowa, które kiedyś sprawiały, że serce biło szybciej, teraz wydawały się obce i naiwne.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie Basia, przyjaciółka z liceum.
– Anka, idziemy na spacer. Nie przyjmuję odmowy.
Nie miałam siły się sprzeciwiać. Włożyłam kurtkę i wyszłam na chłodne powietrze. Basia mówiła dużo – o swoim mężu, o wnukach, o sąsiadce spod piątki, która znowu narzeka na wszystko. Słuchałam jej jednym uchem.
– Wiesz co? – przerwała nagle. – Zawsze byłaś silniejsza ode mnie. Pamiętasz, jak uciekłyśmy z lekcji matematyki i schowałyśmy się w parku?
Uśmiechnęłam się słabo.
– To było dawno temu…
– Ale to dalej ty! Tylko gdzieś się zgubiłaś po drodze.
Te słowa zostały ze mną na długo po powrocie do domu. Czy naprawdę się zgubiłam? Czy przez trzydzieści lat bycia „czyjąś” zapomniałam, kim jestem?
Następnego dnia postanowiłam zrobić coś dla siebie. Poszłam do biblioteki – pierwszy raz od lat. Przeglądałam półki bez celu, aż wpadła mi w ręce książka o kobietach po pięćdziesiątce zaczynających nowe życie. Przeczytałam ją jednym tchem. Bohaterki były odważne, czasem zagubione, ale próbowały.
Wieczorem zadzwonił Michał.
– Cześć mamo… Słyszałem od Kasi, że tata się wyprowadził.
– Tak.
– Przepraszam, że nie zadzwoniłem wcześniej… Dużo pracy.
– Rozumiem.
– Może wpadniesz kiedyś do mnie? Zrobię twoje ulubione naleśniki.
Poczułam łzy pod powiekami. Michał nigdy nie był wylewny, ale wiedziałam, że to jego sposób na okazanie troski.
Przez kolejne tygodnie uczyłam się żyć sama ze sobą. Rano piłam kawę na tarasie i patrzyłam na ogród – zaniedbany przez lata, ale mój. Zaczęłam chodzić na nordic walking z Basią i zapisałam się na zajęcia z ceramiki w domu kultury. Poznałam tam Ewę – wdowę po sąsiedzku, która opowiadała mi o swoich podróżach po Polsce autostopem.
Z czasem zaczęły wracać wspomnienia – te dobre i te złe. Przypominałam sobie chwile szczęścia: pierwszy śnieg z Piotrem w Zakopanem, narodziny Kasi i Michała, wspólne wakacje nad Bałtykiem. Ale wracały też kłótnie o pieniądze, o dzieci, o to, kto ma rację. Piotr zawsze musiał mieć ostatnie słowo.
Któregoś dnia zadzwonił sam Piotr.
– Aniu… Chciałem tylko zapytać, czy wszystko u ciebie w porządku.
– Tak, radzę sobie.
– Wiesz… Myślałem ostatnio o tym wszystkim. Może powinniśmy byli spróbować jeszcze raz?
Zamilkłam na chwilę.
– Piotrze… Ja już nie chcę próbować dla kogoś innego. Chcę spróbować dla siebie.
Rozłączył się bez słowa.
Wieczorem długo patrzyłam w lustro. Widziałam zmarszczki wokół oczu i siwe pasma we włosach – ale widziałam też kobietę, która przetrwała burzę i stoi na własnych nogach.
Dziś mam 58 lat i po raz pierwszy od dawna czuję się wolna. Boję się przyszłości – samotności, choroby, starości. Ale wiem też, że mam prawo być szczęśliwa nie jako „czyjaś”, tylko jako ja sama.
Czy można nauczyć się siebie od nowa po pięćdziesiątce? Czy mam jeszcze prawo marzyć? A może właśnie teraz zaczyna się moje prawdziwe życie?