Przypomniałam sobie, że życie się nie kończy po pięćdziesiątce: Historia Marii z Gdańska
– Mamo, ty chyba żartujesz! – głos Agaty przeszył ciszę kuchni jak nóż. – Chcesz mi powiedzieć, że po trzydziestu latach małżeństwa nagle zapragnęłaś… wolności?
Patrzyłam na nią, na jej zaciśnięte usta i oczy pełne niedowierzania. W tej chwili czułam się jak dziecko przyłapane na czymś zakazanym, choć przecież miałam już pięćdziesiąt dwa lata. Za oknem szarzał listopadowy wieczór, a ja próbowałam zebrać myśli.
– To nie tak, Agatko… Ja po prostu… – zaczęłam, ale głos mi zadrżał. – Chcę jeszcze coś przeżyć. Zobaczyć, czy potrafię być szczęśliwa.
Agata przewróciła oczami i wyszła z kuchni, trzaskając drzwiami. Zostałam sama z kubkiem zimnej herbaty i poczuciem winy, które ściskało mnie za gardło.
Nie tak wyobrażałam sobie tę rozmowę. Przez całe życie byłam „tą odpowiedzialną”. Maria z Gdańska – żona, matka, księgowa w szkole podstawowej. Zawsze na czas, zawsze z obiadem na stole. Nawet kiedy mąż, Andrzej, coraz częściej wracał do domu późno i coraz rzadziej patrzył mi w oczy, ja trwałam. Bo przecież tak trzeba.
Aż do tamtego dnia, gdy przypadkiem spotkałam Pawła na targu pod Halą Targową.
– Maria? To naprawdę ty? – usłyszałam znajomy głos za plecami.
Odwróciłam się i zobaczyłam go – starszego, siwiejącego, ale z tym samym błyskiem w oku co trzydzieści lat temu. Paweł. Mój kolega ze studiów, ten, który kiedyś pisał dla mnie wiersze na marginesach notatek.
– Paweł! – uśmiechnęłam się szeroko, czując jak serce przyspiesza. – Co za niespodzianka!
Rozmawialiśmy długo, jakby czas się cofnął. Opowiadał o swoim życiu – o rozwodzie, dorosłych dzieciach, samotności. A potem zaproponował kawę. Zgodziłam się bez wahania.
To spotkanie było jak przebudzenie ze snu. Przypomniałam sobie siebie sprzed lat – dziewczynę z marzeniami, która chciała podróżować, pisać książki, śmiać się do łez. Gdzie ona się podziała? Czy naprawdę została tylko Marią od rachunków i prania?
Wróciłam do domu później niż zwykle. Andrzej nawet nie zapytał, gdzie byłam. Siedział przed telewizorem z piwem w ręku.
– Kolacja w lodówce – rzucił bez odrywania wzroku od ekranu.
Przez całą noc nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: czy mam prawo chcieć czegoś więcej? Czy to egoizm?
Następnego dnia Paweł napisał SMS-a: „Dziękuję za wczoraj. Dawno się tak nie śmiałem”. Odpisałam niemal natychmiast.
Zaczęliśmy się spotykać regularnie – najpierw na kawę, potem na spacery po Starym Mieście. Rozmawialiśmy o wszystkim: o książkach, o polityce, o tym, jak bardzo życie potrafi rozczarować. Paweł był inny niż Andrzej – słuchał mnie uważnie, patrzył w oczy, pytał o moje zdanie.
Pewnego wieczoru wróciłam do domu późno. Agata czekała na mnie w kuchni.
– Mamo… Ty się zakochałaś? – zapytała cicho.
Zaniemówiłam. Przez chwilę chciałam zaprzeczyć, ale nie potrafiłam kłamać własnej córce.
– Nie wiem… Może trochę – wyszeptałam.
Agata spojrzała na mnie z wyrzutem.
– A tata? Myślisz o nim w ogóle?
Zabolało. Oczywiście, że myślałam o Andrzeju. Ale czy on myślał jeszcze o mnie?
Kiedy w końcu zdobyłam się na rozmowę z mężem, było już późno. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole.
– Andrzej… Ja już nie chcę tak żyć – powiedziałam drżącym głosem.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
– O co ci chodzi? Przecież wszystko jest dobrze.
– Nie jest dobrze! Od lat żyjemy obok siebie jak współlokatorzy! Ja… ja chcę czegoś więcej.
Wzruszył ramionami.
– W twoim wieku? Daj spokój, Maria. Ludzie po pięćdziesiątce nie zaczynają życia od nowa.
Te słowa zabolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez kilka dni chodziłam jak struta. Agata przestała się do mnie odzywać. Syn, Michał, zadzwonił tylko raz:
– Mamo, co ty wyprawiasz? Tata jest załamany.
Czułam się winna wobec wszystkich – dzieci, męża, nawet samej siebie. Ale nie potrafiłam już wrócić do dawnego życia.
Pewnego dnia Paweł zaproponował wyjazd nad morze – do Jastrzębiej Góry, gdzie kiedyś jeździliśmy na studenckie obozy.
– Chodź ze mną – powiedział cicho. – Zasługujesz na szczęście.
Wahałam się długo. Bałam się opinii rodziny, sąsiadów, nawet koleżanek z pracy. Ale jeszcze bardziej bałam się tego, że jeśli teraz nie spróbuję… już nigdy nie będę szczęśliwa.
Spakowałam walizkę i napisałam Andrzejowi list:
„Przepraszam. Muszę odnaleźć siebie.”
Wyjechałam z Pawłem nad morze. Spacerowaliśmy brzegiem plaży w listopadowym wietrze, śmialiśmy się jak dzieci i rozmawialiśmy godzinami przy herbacie z rumem w małym pensjonacie prowadzonym przez panią Halinę.
Po raz pierwszy od lat czułam się wolna i lekka. Ale szczęście nie trwało długo.
Pewnego wieczoru zadzwoniła Agata:
– Mamo… Tata trafił do szpitala. Zawał serca.
Zamarłam. W jednej chwili cały mój nowy świat runął jak domek z kart.
Wróciłam do Gdańska natychmiast. W szpitalu zobaczyłam Andrzeja – słabego, postarzałego, przestraszonego jak nigdy dotąd.
Usiadłam przy jego łóżku i złapałam go za rękę.
– Przepraszam… – wyszeptał cicho. – Nie wiedziałem… że cię tracę.
Poczułam łzy pod powiekami.
– Ja też przepraszam – odpowiedziałam drżącym głosem.
Przez kolejne tygodnie opiekowałam się Andrzejem. Paweł dzwonił codziennie, ale nie miałam siły odbierać telefonu. Czułam się rozdarta między lojalnością a pragnieniem wolności.
Agata zaczęła ze mną rozmawiać dopiero po miesiącu:
– Wiesz… chyba cię rozumiem – powiedziała pewnego wieczoru. – Też czasem mam ochotę rzucić wszystko i zacząć od nowa.
Uśmiechnęłyśmy się do siebie przez łzy.
Andrzej powoli dochodził do siebie. Zaczął mnie pytać o moje marzenia, o to, co chciałabym jeszcze zrobić w życiu. Po raz pierwszy od lat rozmawialiśmy naprawdę szczerze.
Nie wiem jeszcze, jak potoczy się moje życie. Czy zostanę z Andrzejem? Czy wrócę do Pawła? A może wybiorę siebie?
Jedno wiem na pewno: życie naprawdę nie kończy się po pięćdziesiątce. Czasem trzeba mieć odwagę wszystko przewartościować i zawalczyć o siebie – nawet jeśli oznacza to ból i łzy najbliższych.
Czy warto było ryzykować? Czy można być szczęśliwą bez poczucia winy? Może wy też kiedyś stanęliście przed takim wyborem?