„Syn wyjechał za granicę i przestał odbierać telefony. Czy naprawdę na to zasłużyłam?”
– Paweł, odbierz, proszę… – szepczę do telefonu, patrząc na migający ekran. Po raz kolejny słyszę tylko sygnał połączenia i automatyczną sekretarkę. Odkładam komórkę na stół i czuję, jak łzy napływają mi do oczu. W kuchni cicho tyka zegar, a ja siedzę sama, wpatrując się w zdjęcie Pawła z Magdą z ich ślubu. To był jeden z najszczęśliwszych dni mojego życia.
Pamiętam, jak wrócił wtedy do domu, cały rozpromieniony. – Mamo, Magda się zgodziła! – krzyczał od progu. Przytuliłam go mocno, czułam dumę i radość. Magda była miła, uśmiechnięta, wydawała się idealną synową. Cieszyłam się ich szczęściem, choć gdzieś w środku czułam ukłucie niepokoju. Może to matczyna intuicja?
Nie jestem z tych matek, które trzymają dzieci przy sobie na siłę. Zawsze powtarzałam: – Macie swoje życie, korzystajcie z niego. Ja sobie poradzę. I naprawdę tak myślałam. Ale kiedy Paweł powiedział, że wyjeżdżają do Niemiec, bo tam Magda dostała świetną pracę, poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce.
– Mamo, to tylko kilka godzin drogi! Będziemy dzwonić, pisać, odwiedzać się – zapewniał mnie Paweł.
– Wiem synku, rozumiem – odpowiedziałam, choć w środku czułam pustkę.
Na początku rzeczywiście dzwonili często. Paweł opowiadał o nowej pracy, o mieszkaniu w Monachium, o tym jak Magda radzi sobie w korporacji. Cieszyłam się ich szczęściem, choć tęskniłam coraz bardziej. Z czasem telefony stawały się coraz rzadsze. Najpierw raz w tygodniu, potem raz na dwa tygodnie… aż w końcu przestał odbierać.
Pisałam SMS-y: „Jak się czujesz?”, „Czy wszystko w porządku?”, „Tęsknię za Tobą”. Odpowiedzi były krótkie: „Dobrze”, „Dużo pracy”, „Odezwę się później”. Ale później nigdy nie nadchodziło.
Zaczęłam martwić się na poważnie. Czy coś się stało? Może Magda jest chora? Może Paweł ma kłopoty? Próbowałam dzwonić do Magdy, ale ona też nie odbierała. W końcu napisałam do niej wiadomość na Messengerze:
„Magdo, czy wszystko u Was w porządku? Bardzo się martwię o Pawła.”
Odpisała po dwóch dniach: „Wszystko dobrze, Paweł dużo pracuje. Pozdrawiamy.”
To wszystko? Pozdrawiamy? Nawet nie zapytała, co u mnie. Poczułam się jak intruz w życiu własnego syna.
Zaczęły się długie wieczory pełne samotności i rozmyślań. Przechodziłam przez dom i patrzyłam na rzeczy Pawła: jego stare zeszyty z politechniki, puchar za olimpiadę matematyczną, zdjęcia z wakacji nad morzem. Każda rzecz przypominała mi o tym, jak blisko byliśmy kiedyś.
Pewnego dnia spotkałam sąsiadkę, panią Halinę.
– Co u Pawła? – zapytała z uśmiechem.
– Dobrze… chyba dobrze – odpowiedziałam niepewnie.
– Dawno go nie widziałam…
– Wyjechał za granicę z żoną. Rzadko się odzywa…
Pani Halina spojrzała na mnie ze współczuciem. – Wie pani, młodzi teraz mają swoje życie…
Wróciłam do domu i długo płakałam. Czy naprawdę tak musi być? Czy wychowałam syna tylko po to, żeby teraz czuć się niepotrzebna?
W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam jeszcze raz. Tym razem odebrała Magda.
– Dzień dobry, pani Aniu – powiedziała chłodno.
– Magdo… czy mogę porozmawiać z Pawłem?
– Jest bardzo zajęty… może oddzwoni później.
– Magdo… czy coś się stało? Czy zrobiłam coś nie tak?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Nie… po prostu mamy dużo na głowie. Proszę zrozumieć.
Rozłączyła się bez słowa pożegnania.
Od tamtej pory już nawet nie próbuję dzwonić codziennie. Czekam na święta – może wtedy zadzwonią? Może przyjadą? Ale święta minęły bez telefonu. Siedziałam sama przy stole z dwoma pustymi talerzami dla niespodziewanych gości. Może to głupie, ale miałam nadzieję…
Czasem myślę o tym wszystkim i zastanawiam się: gdzie popełniłam błąd? Czy byłam zbyt opiekuńcza? A może za bardzo pozwoliłam mu odejść? Czy to Magda odsunęła go ode mnie? Przecież zawsze chciałam dla niego jak najlepiej…
Ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że rozmawiam sama ze sobą:
– Pawle… czy Ty jeszcze pamiętasz o swojej mamie?
Może powinnam była walczyć o naszą relację bardziej? Może powinnam była powiedzieć mu wprost, jak bardzo mi go brakuje?
Czasem myślę: czy każda matka musi przechodzić przez coś takiego? Czy samotność to cena za to, że pozwoliłam mu być szczęśliwym daleko ode mnie?
A Wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy powinnam walczyć o kontakt z synem za wszelką cenę? Czy może pogodzić się z tym, że dzieci odchodzą i żyją własnym życiem?