Dwie kawalerki zamiast jednego domu: Historia zdrady, która rozdarła moją rodzinę
– Jak mogłeś to zrobić, Piotrze? – mój głos drżał, gdy patrzyłam na niego przez łzy. Trzymałam w dłoni akt notarialny, który przypadkiem znalazłam w jego torbie. Dwie kawalerki. Dwie. Nie jedna, nie nasz wymarzony dom z ogrodem na obrzeżach Warszawy, o którym rozmawialiśmy przez lata. Dwie ciasne kawalerki w blokowisku na Bródnie.
Piotr spuścił wzrok. – Musiałem… Mama nie dałaby sobie rady sama. Wiesz, jak się czuje po śmierci taty.
– Ale dlaczego nie powiedziałeś mi ani słowa? – czułam, jak narasta we mnie złość i bezsilność. – Przecież mieliśmy plan! Mieliśmy być razem, budować coś wspólnego!
W głowie dudniło mi jedno pytanie: czy to ja jestem tą trzecią? Czy miejsce mojej teściowej w naszym życiu jest ważniejsze niż moje?
Zawsze wiedziałam, że Piotr jest związany z matką. Po śmierci teścia to ona była jego oczkiem w głowie. Ale nigdy nie sądziłam, że posunie się do tego, by za moimi plecami podjąć tak ważną decyzję. Przez lata odkładaliśmy każdy grosz na dom. Ograniczaliśmy wakacje, ubrania, nawet kino. Wszystko po to, by mieć coś własnego. A teraz? Zamiast jednego domu – dwa samotne mieszkania.
– To tylko na jakiś czas – próbował tłumaczyć się Piotr. – Mama się przyzwyczai, potem może zamienimy te kawalerki na coś większego…
Przerwałam mu gestem ręki. – Nie wierzę ci. Po prostu nie wierzę.
Wyszłam z mieszkania i długo chodziłam po parku. Czułam się zdradzona nie tylko jako żona, ale jako partnerka do wspólnych marzeń. Przez głowę przelatywały mi sceny z ostatnich miesięcy: jego tajemnicze rozmowy przez telefon, wieczorne wyjścia niby do pracy, a potem szybkie powroty i wymijające odpowiedzi.
Kiedy wróciłam do domu, Piotr siedział przy stole z matką. Pani Janina patrzyła na mnie z wyższością.
– Widzisz, kochanie – zaczęła – Piotruś zawsze był odpowiedzialny. Wie, co robi.
– To nie jest odpowiedzialność – syknęłam. – To zdrada.
Poczułam się jak intruz we własnym życiu. Przez kolejne dni mieszkałam u przyjaciółki, Magdy. Słuchała mnie bez słowa, a potem powiedziała:
– Musisz zdecydować, czy chcesz walczyć o siebie, czy o was.
Ale jak walczyć o coś, co już zostało podzielone na pół?
Wróciłam do mieszkania po tygodniu. Piotr próbował rozmawiać:
– Przepraszam. Naprawdę myślałem, że robię dobrze.
– Dla kogo? – zapytałam cicho.
Nie odpowiedział.
Zaczęliśmy żyć obok siebie. On coraz częściej znikał u matki, ja zamykałam się w pracy i książkach. Nasze rozmowy ograniczały się do spraw codziennych: rachunki, zakupy, pranie.
Pewnego dnia usłyszałam przez ścianę głos pani Janiny:
– Mówiłam ci, Piotruś, że ona nigdy nie zrozumie rodziny.
Zamarłam. Czy naprawdę jestem tą obcą?
Zadzwoniłam do mamy.
– Mamo… chyba już nie mam siły walczyć.
– Kochanie – odpowiedziała cicho – czasem trzeba odejść, żeby ktoś zrozumiał, co stracił.
Wieczorem spakowałam walizkę i zostawiłam Piotrowi list:
„Nie wiem już, kim dla ciebie jestem. Może kiedyś znów będziemy rodziną. Ale teraz muszę być rodziną dla samej siebie.”
Przez kolejne tygodnie mieszkałam u Magdy. Czułam ulgę i ból jednocześnie. Piotr dzwonił kilka razy, ale nie odbierałam. Potrzebowałam czasu na poukładanie myśli.
Któregoś dnia spotkałam go przypadkiem w sklepie.
– Wrócisz? – zapytał cicho.
Popatrzyłam mu w oczy i zobaczyłam w nich żal i strach.
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Może kiedyś… jeśli będziemy potrafili rozmawiać jak partnerzy.
Od tamtej pory minęły trzy miesiące. Wynajęłam małe mieszkanie na Ochocie. Uczę się żyć sama ze sobą i dla siebie. Czasem tęsknię za tymi wspólnymi marzeniami o domu z ogrodem i dziećmi biegającymi po trawie. Ale wiem już jedno: nie można budować szczęścia na cudzych decyzjach i cudzym lęku przed samotnością.
Czy można wybaczyć zdradę marzeń? Czy warto walczyć o związek, w którym nie ma miejsca na szczerość? A może lepiej nauczyć się być swoim własnym domem?