Gorzka herbata w niedzielne popołudnie: Historia Elżbiety

– Elżbieta, musimy porozmawiać. – Andrzej stał w progu salonu, a obok niego, z opuszczoną głową, stała dziewczyna. Miała może dwadzieścia lat, jasne włosy spięte w niedbały kucyk i oczy, które nie potrafiły spojrzeć mi w twarz. Zosia. Imię, które miało już na zawsze wyryć się w mojej pamięci.

– O czym? – zapytałam, choć serce waliło mi jak młot. Przeczuwałam, że ta niedziela nie będzie jak każda inna. Czułam to od rana, kiedy Andrzej był dziwnie milczący, a ja nie mogłam znaleźć sobie miejsca.

– To jest Zosia. – Andrzej spojrzał na mnie z czymś na kształt wyzwania. – Chcę, żebyś ją poznała. Zamierzam się z nią ożenić.

Przez chwilę miałam wrażenie, że świat zawirował. Herbata, którą trzymałam w dłoniach, rozlała się na stół. Zosia drgnęła, jakby bała się, że zaraz na nią krzyknę. Andrzej patrzył na mnie twardo, jakby czekał na moją reakcję.

– Że co? – wyszeptałam. – Ty chyba żartujesz…

– Nie żartuję. – Jego głos był spokojny, aż do bólu rzeczowy. – Zakochałem się w Zosi. Chcę z nią być.

Nie pamiętam, co powiedziałam wtedy dalej. Może nic. Może tylko patrzyłam na nich oboje – na mojego męża, z którym przeżyłam ponad trzydzieści lat, i na tę dziewczynę, która mogłaby być moją córką. W głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego?

Kiedy Zosia wyszła do kuchni po wodę, Andrzej usiadł naprzeciwko mnie.

– Elżbieta, wiem, że to dla ciebie szok. Ale ja… ja już od dawna nie byłem szczęśliwy. Ty też chyba to czułaś.

– Nie byłam szczęśliwa? – powtórzyłam jak echo. – Andrzej, ja cię kochałam! Myślałam, że jesteśmy rodziną!

– Rodziną… – westchnął ciężko. – Dzieci dorosły, wyprowadziły się. My zostaliśmy sami. A ty… ty żyjesz przeszłością, Elżbieto. Ja chcę jeszcze coś przeżyć.

Wtedy poczułam pierwszy raz w życiu prawdziwą nienawiść do człowieka, którego kiedyś kochałam najbardziej na świecie.

Wieczorem zadzwoniłam do naszej córki, Marty.

– Mamo? Co się stało? – zapytała zaniepokojona.

– Twój ojciec… on przyprowadził do domu dziewczynę. Mówi, że chce się z nią ożenić.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Mamo… on zwariował? Przecież ona jest młodsza ode mnie!

– Wiem – wyszeptałam i poczułam łzy spływające po policzkach.

Marta przyjechała następnego dnia. Wpadła do domu jak burza.

– Gdzie on jest? – zapytała od progu.

– Pojechał z Zosią na zakupy.

Usiadłyśmy razem w kuchni. Marta trzymała mnie za rękę.

– Mamo, nie możesz mu na to pozwolić! Przecież on cię upokarza!

– Co mam zrobić? – spytałam bezradnie. – On już podjął decyzję.

Marta milczała przez chwilę, po czym powiedziała:

– Musisz walczyć o siebie. Nie możesz pozwolić mu odejść tak po prostu.

Ale jak miałam walczyć? Przecież nie da się zmusić nikogo do miłości. Przez kolejne dni Andrzej coraz rzadziej wracał do domu. Czasem zostawał u Zosi na noc. Czułam się jak cień we własnym domu.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Andrzeja z naszym synem, Pawłem.

– Tato, co ty wyprawiasz? – Paweł był wściekły. – Zostawiasz mamę dla jakiejś gówniary?

– Paweł, nie rozumiesz…

– Nie chcę rozumieć! Wstyd mi za ciebie!

Siedziałam wtedy w swoim pokoju i płakałam w poduszkę. Dzieci były po mojej stronie, ale to nie dawało mi ulgi. Czułam się stara, niepotrzebna, zdradzona przez człowieka, któremu poświęciłam całe życie.

Zosia próbowała ze mną rozmawiać.

– Pani Elżbieto… ja nie chciałam nikomu zrobić krzywdy…

Patrzyłam na nią z mieszaniną pogardy i litości.

– To dlaczego to robisz?

Zamilkła i wybiegła z domu ze łzami w oczach. Może była tylko naiwną dziewczyną szukającą ojcowskiej opieki? A może wiedziała dokładnie, co robi?

W pracy wszyscy udawali, że nic nie wiedzą. Ale widziałam ich spojrzenia, słyszałam szepty za plecami. „To ta Elżbieta, której mąż zostawił ją dla młodej…” Czułam się upokorzona nawet tam, gdzie zawsze czułam się bezpieczna.

Minęły tygodnie pełne ciszy i łez. Andrzej coraz częściej nocował poza domem. W końcu przyszedł dzień, kiedy spakował walizkę i powiedział:

– Elżbieta… przepraszam.

Nie odpowiedziałam mu nic. Patrzyłam tylko przez okno na szare niebo nad Warszawą i myślałam o tym, jak bardzo można się pomylić co do drugiego człowieka.

Dzieci próbowały mnie wspierać. Marta zabierała mnie do kina, Paweł przychodził z wnukami na niedzielny obiad. Ale pustka po Andrzeju była jak rana, która nie chciała się zagoić.

Pewnej nocy obudziłam się z krzykiem. Śniło mi się nasze wesele sprzed trzydziestu lat – Andrzej patrzył na mnie z miłością, której już nigdy więcej nie zobaczyłam w jego oczach.

Zaczęłam chodzić do psychologa. Na pierwszej wizycie powiedziałam:

– Nie wiem już kim jestem bez niego…

Psycholog spojrzała na mnie ciepło:

– Może to czas, żeby się tego dowiedzieć?

To zdanie zostało ze mną na długo. Powoli zaczęłam uczyć się żyć na nowo. Zapisałam się na zajęcia z jogi dla seniorów, zaczęłam spotykać się z koleżankami z liceum. Odkrywałam siebie na nowo – swoje pasje, marzenia i potrzeby.

Andrzej czasem dzwonił. Pytał o dzieci, o wnuki. Nigdy nie pytał o mnie.

Po roku dowiedziałam się od Marty, że Zosia jest w ciąży.

– I co teraz czujesz? – zapytała córka.

Zastanowiłam się chwilę.

– Nic już nie czuję do twojego ojca – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Ale czuję coś do siebie samej: dumę, że przetrwałam to wszystko i nie zwariowałam.

Czasem spotykam Andrzeja przypadkiem na ulicy. Jest coraz bardziej siwy i zmęczony życiem. Zosia pcha wózek z dzieckiem i patrzy gdzieś w dal.

A ja? Ja nauczyłam się pić herbatę sama i cieszyć się własnym towarzystwem.

Czy można zacząć żyć od nowa po sześćdziesiątce? Czy zdrada zawsze musi oznaczać koniec wszystkiego? A może to dopiero początek czegoś ważniejszego?