Kupiłam drogie ciasto i poszłam do niego. Zaparzył herbatę z jednej torebki i schował ciasto do lodówki. Tak skończyła się moja nadzieja na miłość po czterdziestce.

— Naprawdę idziesz do niego z tym ciastem? — zapytała mnie Anka, patrząc z niedowierzaniem na torbę z logo cukierni Sowa. — Przecież nawet nie wiesz, czy on lubi sernik.

— Lubię mieć pewność, że nie przyjdę z pustymi rękami — odpowiedziałam, choć sama nie byłam pewna, czy to dobry pomysł. W końcu miałam 42 lata i pierwszy raz od rozwodu czułam, że coś może się zmienić. Może nawet na lepsze.

Kiedy zadzwoniłam do drzwi Pawła, serce waliło mi jak młot. Otworzył w dżinsach i rozciągniętym swetrze. Uśmiechnął się lekko, ale w jego oczach zobaczyłam cień niepokoju.

— Cześć, Magda. Wejdź, proszę. — Jego głos był cichy, jakby bał się obudzić śpiące dziecko.

Weszłam do środka. Mieszkanie było schludne, ale chłodne. Na stole stały dwie filiżanki i czajnik. Zauważyłam, że w kuchni nie ma żadnych ozdób, tylko sterta rachunków i stare zdjęcie w ramce.

— Przyniosłam ciasto — powiedziałam z uśmiechem, wyciągając pudełko. — Sernik z białą czekoladą. Podobno najlepszy w mieście.

Paweł spojrzał na pudełko, po czym bez słowa włożył je do lodówki.

— Napijesz się herbaty? — zapytał, wyciągając jedną torebkę Liptona i wrzucając ją do dzbanka.

— Może zrobię kawę? — zaproponowałam nieśmiało.

— Nie mam kawy — odpowiedział krótko. — Herbata wystarczy.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Czułam się jak intruz w jego świecie. Próbowałam zagaić rozmowę:

— Ładnie tu masz. To zdjęcie… To twoja córka?

Paweł skinął głową. — Zosia. Ma siedem lat. Mieszka z matką.

Zapadła cisza. Słyszałam tylko tykanie zegara i bulgotanie czajnika. Próbowałam znaleźć temat, który nas połączy, ale każde moje zdanie odbijało się od niego jak piłka od ściany.

— A ty? Masz dzieci? — zapytał w końcu.

— Mam syna, Michała. Ma dziewiętnaście lat, studiuje w Warszawie.

Kiwnął głową i znowu zamilkł. W końcu nalał herbaty do filiżanek. Była słaba i ledwo ciepła.

— Przepraszam, jeśli jestem trochę spięty — powiedział nagle. — Nie spotykam się często z kimś nowym.

Uśmiechnęłam się niepewnie. — Ja też nie.

Wtedy zadzwonił jego telefon. Odebrał bez słowa przeprosin i przez chwilę rozmawiał szeptem w kuchni. Usłyszałam tylko kilka słów: „Nie teraz… mam gościa… później…”

Kiedy wrócił, spojrzał na mnie jakby z innej perspektywy. — Przepraszam, to była była żona. Czasem dzwoni bez powodu.

Poczułam ukłucie zazdrości i żalu. Przypomniały mi się wszystkie wieczory spędzone samotnie przed telewizorem, kiedy marzyłam o kimś, kto mnie zrozumie.

— Wiesz… — zaczęłam niepewnie — myślałam, że to spotkanie będzie inne. Że może…

Paweł przerwał mi gestem ręki. — Magda, ja… nie jestem gotowy na nic poważnego. Może nawet na nic lekkiego też nie.

Zamilkłam. Poczułam się upokorzona i głupia z tym drogim ciastem w jego lodówce i herbatą z jednej torebki dla dwojga.

Wyszłam szybko, nawet nie żegnając się porządnie. Na klatce schodowej zadzwoniła Anka:

— I co? Jak było?

— Jak zawsze — odpowiedziałam drżącym głosem. — Chyba już nigdy nie będę umiała być szczęśliwa z kimś innym.

W domu usiadłam na kanapie i długo patrzyłam w okno na światła miasta. Przypomniały mi się słowa mamy: „Po czterdziestce już nikt nie szuka miłości, tylko spokoju.”

Ale ja nie chciałam spokoju. Chciałam czuć motyle w brzuchu, śmiać się przy kawie i dzielić się ciastem bez skrępowania.

Następnego dnia Paweł napisał krótkiego SMS-a: „Przepraszam za wczoraj.” Nie odpisałam.

Wieczorem zadzwonił Michał:

— Mamo, wszystko w porządku?

— Tak, synku. Po prostu czasem życie jest trochę gorzkie… jak herbata z jednej torebki na dwie osoby.

Zastanawiam się: czy naprawdę po czterdziestce trzeba już tylko godzić się na samotność? Czy może jeszcze kiedyś ktoś zaparzy dla mnie mocną kawę i podzieli się ze mną ciastem – tak po prostu, bez kalkulacji?