Mam 62 lata. Po 35 latach małżeństwa mąż zostawił mnie dla wróżki. Czy można jeszcze zacząć od nowa?
– Marek, powiedz mi w oczy, że to koniec – wyszeptałam, stojąc w kuchni, gdzie jeszcze pachniało świeżo zaparzoną kawą. Drżały mi ręce, a filiżanka z różowym kwiatkiem, prezent od naszej córki na Dzień Matki, groziła upadkiem. Marek patrzył przez okno na ogród, który razem pielęgnowaliśmy przez tyle lat. – Aniu… Ja… – zaczął, ale głos mu się załamał. – To nie twoja wina. Po prostu… muszę spróbować czegoś innego.
Czegoś innego? Po 35 latach wspólnego życia? Przez chwilę miałam wrażenie, że śnię. Przecież jeszcze wczoraj śmialiśmy się z serialu w telewizji, a tydzień temu planowaliśmy wyjazd do Zakopanego. A dziś? Dziś mój mąż pakuje walizkę i wychodzi z domu, zostawiając mnie z pustką i tysiącem pytań.
Wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej. Marek wracał później z pracy, był zamyślony, coraz częściej znikał na długie spacery. Tłumaczył się stresem, problemami w firmie. Ale ja czułam, że coś jest nie tak. Pewnego wieczoru usłyszałam jego rozmowę przez telefon: „Jolanto, nie mogę się doczekać naszego spotkania…”. Zamarłam. Jolanta? Nie znałam żadnej Jolanty.
Kiedy w końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam go wprost, najpierw zaprzeczał. Potem przyznał: poznał ją przypadkiem na rynku, kiedy kupował chleb. Podobno spojrzała mu głęboko w oczy i powiedziała: „Pan jest zagubiony. Widzę to w pana aurze”. Marek zawsze był sceptykiem, śmiał się z horoskopów i wróżb. Ale coś się w nim zmieniło. Zaczął wracać do domu z opowieściami o przeznaczeniu, energii i nowym początku.
– Anna, ona rozumie mnie jak nikt inny – powiedział pewnego wieczoru, patrząc mi prosto w oczy. – Z tobą wszystko jest przewidywalne. Z nią czuję się młody.
Poczułam się jak stara szafa, którą ktoś chce wystawić na śmietnik. Przez kilka dni chodziłam jak we śnie. Nasza córka Kasia przyjechała z Poznania, żeby mnie wesprzeć.
– Mamo, nie możesz pozwolić mu tak po prostu odejść! – krzyczała przez łzy. – Przecież on oszalał! Wróżka?!
Ale Marek był nieugięty. Spakował rzeczy i wyszedł bez słowa pożegnania.
Pierwsze tygodnie były najgorsze. Każdy kąt domu przypominał mi o nim: jego ulubiony fotel przy oknie, kubek z napisem „Najlepszy mąż”, zdjęcia z wakacji nad morzem. Nie spałam po nocach, płakałam do poduszki i zadawałam sobie pytanie: co zrobiłam źle? Czy byłam zbyt nudna? Zbyt przewidywalna?
Rodzina próbowała mnie pocieszać. Siostra Basia zaprosiła mnie na wieś:
– Anka, przyjedź do mnie na kilka dni. Oderwiesz się od tego wszystkiego.
Pojechałam. Siedziałyśmy wieczorami przy kominku, piłyśmy herbatę z malinami i rozmawiałyśmy o dawnych czasach.
– Pamiętasz, jak Marek przyniósł ci bukiet stokrotek na pierwszą randkę? – zapytała Basia.
Pamiętałam aż za dobrze. Wtedy wierzyłam, że będziemy razem do końca życia.
Po powrocie do domu postanowiłam zrobić porządki. Wyrzuciłam stare ubrania Marka, schowałam zdjęcia do szuflady. Zaczęłam chodzić na spacery do parku, zapisałam się na zajęcia jogi dla seniorów w domu kultury.
Pewnego dnia spotkałam sąsiadkę Zofię.
– Aniu, słyszałam… Przykro mi bardzo. Ale wiesz co? Ja też zostałam sama po czterdziestu latach małżeństwa. I żyję! Nawet lepiej niż wcześniej!
Zofia zaprosiła mnie na kawę i opowiedziała swoją historię. Poczułam się mniej samotna.
Z czasem zaczęłam dostrzegać drobne radości: śpiew ptaków za oknem, smak świeżych truskawek, zapach deszczu na rozgrzanym asfalcie. Odkrywałam siebie na nowo – bez Marka, bez jego oczekiwań i przyzwyczajeń.
Kasia dzwoniła codziennie:
– Mamo, jestem z ciebie dumna! Wiesz, że możesz jeszcze wszystko?
Czy mogę? Czasem nadal budzę się w nocy z bólem w sercu i tęsknotą za dawnym życiem. Ale coraz częściej myślę o przyszłości bez lęku.
Ostatnio spotkałam w parku pana Stefana – wdowca z sąsiedztwa. Rozmawialiśmy o książkach i filmach. Po raz pierwszy od dawna poczułam motyle w brzuchu.
Może życie po sześćdziesiątce dopiero się zaczyna?
Czy można jeszcze pokochać siebie i świat po tylu latach rozczarowań? Czy warto dać sobie drugą szansę? Co wy o tym myślicie?