Mama oddała nam jedyne mieszkanie, a żona zamieniła moje życie w piekło – jak zobaczyłem jej prawdziwą twarz po ślubie

— Naprawdę? To wszystko? — głos mojej żony, Magdy, odbił się echem po pustym salonie. Stała przy oknie, z założonymi rękami, patrząc na mnie z pogardą. — Twoja matka daje nam mieszkanie i myślisz, że to wystarczy? Że będziemy żyć jak królowie?

Wtedy po raz pierwszy poczułem, że coś jest nie tak. Jeszcze kilka miesięcy temu byłem pewien, że Magda to kobieta mojego życia. Poznaliśmy się na studiach w Radomiu. Ja — syn robotnika i pielęgniarki, ona — córka nauczycielki i urzędnika. Wydawało mi się, że mamy podobne wartości: rodzina, uczciwość, wzajemny szacunek. Ale po ślubie wszystko zaczęło się zmieniać.

Moja mama, pani Zofia, całe życie ciężko pracowała w szpitalu jako salowa. Po śmierci taty zostałem z nią sam. Nie było nas stać na wiele — stare meble, telewizor z kineskopem, czasem wyjazd nad Zalew. Ale mama zawsze powtarzała: „Najważniejsze to mieć dach nad głową i siebie nawzajem”. Kiedy poznała Magdę, była szczęśliwa. „Wreszcie ktoś cię pokochał”, mówiła ze łzami w oczach.

Po ślubie mama podjęła decyzję, która zmieniła wszystko. Oddała nam swoje jedyne mieszkanie — dwupokojowe na osiedlu Gołębiów. Sama przeniosła się do siostry na wieś pod Radomiem. „Wy młodzi musicie mieć swój start”, tłumaczyła. Wtedy nie rozumiałem, ile ją to kosztowało.

Na początku byłem wdzięczny losowi. Mieliśmy własny kąt, nie musieliśmy brać kredytu. Magda wydawała się szczęśliwa. Ale szybko zaczęły się pretensje.

— Dlaczego twoja matka nie zostawiła nam pieniędzy na remont? — pytała pewnego wieczoru, kiedy wróciłem zmęczony z pracy w magazynie.
— Magda, przecież ona nie ma oszczędności…
— To po co nam takie mieszkanie? Wszystko stare! Nawet lodówka ledwo działa!

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Próbowałem tłumaczyć, że możemy powoli wszystko wymieniać, że ważne jest to, że mamy gdzie mieszkać. Ale Magda była coraz bardziej rozgoryczona.

Zaczęły się kłótnie o drobiazgi: o to, że nie zarabiam tyle co jej koleżanki z pracy mężowie; o to, że nie jeździmy na wakacje za granicę; o to, że nie kupuję jej prezentów bez okazji. Czułem się coraz bardziej winny. Pracowałem po godzinach, brałem dodatkowe zlecenia. Ale to nigdy nie wystarczało.

Pewnego dnia usłyszałem rozmowę Magdy przez telefon:
— Nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymam… On jest taki… zwyczajny. Niczego nie osiągnął…

Serce mi zamarło. Czy naprawdę tak mnie widzi? Przecież obiecywała miłość na dobre i na złe.

Z czasem Magda zaczęła coraz rzadziej wracać do domu na czas. Tłumaczyła się nadgodzinami w biurze rachunkowym albo spotkaniami z koleżankami. Ja siedziałem sam w pustym mieszkaniu i zastanawiałem się, gdzie popełniłem błąd.

Mama dzwoniła co kilka dni:
— Synku, jak wam się żyje? Wszystko dobrze?
Zawsze odpowiadałem: „Dobrze, mamo”. Nie chciałem jej martwić.

Pewnego wieczoru Magda wróciła późno i od progu zaczęła krzyczeć:
— Twoja matka znowu dzwoniła! Nie mogę już tego znieść! Ciągle się wtrąca!
— Przecież tylko pyta, czy wszystko w porządku…
— A może powinnaś ją zaprosić do nas na dłużej? Może wtedy zobaczyłabyś, jak naprawdę wygląda nasze życie!

Wtedy pierwszy raz zobaczyłem w oczach Magdy coś obcego — chłód i pogardę. Zrozumiałem, że ona nigdy nie zaakceptuje mojej rodziny.

Z czasem zaczęły pojawiać się plotki. Koleżanka z pracy powiedziała mi kiedyś:
— Widziałam twoją żonę z jakimś facetem w kawiarni na Żeromskiego…
Nie chciałem wierzyć. Przecież Magda nie mogłaby mnie zdradzić…

Ale pewnego dnia znalazłem w jej torebce dwa bilety do teatru — oba na nazwisko „Nowak”. Nie moje nazwisko. Kiedy zapytałem ją o to, wybuchła:
— Przestań mnie kontrolować! Dusisz mnie! Może powinieneś wrócić do mamusi!

Czułem się upokorzony i bezsilny. Zacząłem zamykać się w sobie. Praca przestała mnie cieszyć, koledzy unikali rozmów ze mną. Mama coraz częściej pytała przez telefon:
— Synku… czy coś się stało?
Ale ja milczałem.

W końcu przyszedł dzień, którego nigdy nie zapomnę. Magda spakowała walizkę i powiedziała:
— Wyprowadzam się do Pawła. On wie, czego chce od życia.
I wyszła bez słowa więcej.

Zostałem sam w pustym mieszkaniu mojej mamy. Mieszkanie, które miało być naszym szczęściem, stało się dla mnie więzieniem wspomnień i niespełnionych nadziei.

Długo nie mogłem się pozbierać. Mama wróciła do miasta i zamieszkała ze mną na jakiś czas. To ona pomogła mi stanąć na nogi.

Czasem patrzę przez okno na szare bloki Gołębiowa i zastanawiam się: czy naprawdę można poznać drugiego człowieka przed ślubem? Czy miłość wystarczy, by przetrwać codzienność pełną rozczarowań i niespełnionych oczekiwań?

Może gdybym był bardziej stanowczy… Może gdybym wcześniej zauważył sygnały…

A może po prostu niektóre historie są pisane po to, by nas czegoś nauczyć? Co wy o tym myślicie?