Między młotem a kowadłem: Gdy mąż nie potrafi powiedzieć matce, że nie możemy mieć dzieci
— I znowu bez dzieci? — głos teściowej przeszył ciszę jak nóż. — Ile jeszcze będziemy czekać na wnuki, Iwono?
Zamarłam z widelcem w dłoni. Wszyscy przy stole spojrzeli na mnie, jakby to była wyłącznie moja wina. Marek, mój mąż, spuścił wzrok i zaczął nerwowo przesuwać ziemniaki po talerzu. W tej chwili miałam ochotę krzyknąć, wybiec z pokoju, uciec od tego wszystkiego. Ale jak zwykle, milczałam.
Mam na imię Iwona. Od siedmiu lat jestem żoną Marka. Od pięciu lat próbujemy mieć dziecko. Przeszliśmy przez wszystkie możliwe badania, wizyty u lekarzy, niekończące się testy i nadzieje, które zawsze kończyły się rozczarowaniem. Ale tego nikt nie wie. Nikt, oprócz mnie i Marka. A właściwie — tylko ja, bo Marek nie potrafi o tym mówić. Nawet ze mną.
— Może powinniście spróbować jakiejś terapii? — dodała teściowa, nie spuszczając ze mnie wzroku. — Albo… może powinniście się bardziej postarać?
Marek milczał. Zawsze milczy. To ja muszę znosić te aluzje, te spojrzenia, te szepty za plecami. To ja jestem winna, bo przecież „to kobieta daje życie”. Tak przynajmniej uważa jego matka.
Po obiedzie zamknęłam się w łazience. Oparłam się o zimne kafelki i pozwoliłam łzom płynąć. Ile jeszcze wytrzymam? Ile razy jeszcze usłyszę, że jestem niewystarczająca?
Wieczorem, gdy wróciliśmy do domu, Marek włączył telewizor i udawał, że nic się nie stało. Siedziałam obok niego, ale czułam się jak na innej planecie. W końcu nie wytrzymałam.
— Marek, musimy z tym coś zrobić. Nie mogę już dłużej udawać. Twoja mama mnie niszczy.
Spojrzał na mnie zaskoczony, jakby pierwszy raz słyszał o problemie.
— Przesadzasz, Iwona. Ona po prostu się martwi.
— Nie! Ona mnie upokarza! — głos mi zadrżał. — Dlaczego nie możesz jej powiedzieć prawdy?
Marek wzruszył ramionami.
— Bo to nasza sprawa. Po co ją martwić? Po co wszystkim mówić?
— Bo ja już nie mogę! — krzyknęłam. — Ty możesz udawać, że nic się nie dzieje, ale ja muszę z tym żyć każdego dnia!
Wyszedł do kuchni. Zostawił mnie samą z moim bólem. Jak zawsze.
Następnego dnia zadzwoniła moja mama.
— Iwonko, wszystko w porządku? — zapytała cicho. — Słyszałam, że znowu byłaś u teściowej…
Chciałam jej powiedzieć wszystko, ale nie potrafiłam. Wstydziłam się. Wstydziłam się tego, że nie potrafię być matką, że nie spełniam oczekiwań, że jestem „wadliwa”. Tak się czułam. Wadliwa.
W pracy też nie było lepiej. Koleżanki opowiadały o swoich dzieciach, pokazywały zdjęcia, narzekały na nieprzespane noce. Uśmiechałam się, ale w środku czułam pustkę. Czasem miałam wrażenie, że wszyscy wokół mają dzieci, tylko ja nie. Że jestem niewidzialna.
Wieczorami przeglądałam fora internetowe. Czytałam historie kobiet takich jak ja. Niektóre znalazły w sobie siłę, by powiedzieć rodzinie prawdę. Inne rozstały się z mężami, bo nie wytrzymały presji. Zastanawiałam się, do której grupy należę.
Któregoś dnia wróciłam do domu wcześniej. Zastałam Marka siedzącego przy stole z jego matką. Rozmawiali cicho, ale usłyszałam swoje imię.
— …może ona po prostu nie chce mieć dzieci — mówiła teściowa. — Może powinnaś znaleźć sobie kogoś innego, kto ci da wnuki.
Zamarłam. Marek nic nie odpowiedział. Po prostu milczał.
Weszłam do kuchni i spojrzałam teściowej prosto w oczy.
— Pani Anno, proszę przestać. Proszę przestać mnie oceniać i szukać winy tam, gdzie jej nie ma. Robimy wszystko, co możemy. Ale nie zawsze wszystko zależy od nas.
Teściowa spojrzała na mnie zaskoczona. Marek spuścił głowę.
— Iwona… — zaczął, ale przerwałam mu.
— Marek, powiedz jej prawdę. Albo ja to zrobię.
Widziałam, jak walczy ze sobą. W końcu wyszeptał:
— Mamo… My nie możemy mieć dzieci. Próbujemy od lat. To nie jest wina Iwony.
W pokoju zapadła cisza. Teściowa patrzyła na nas przez dłuższą chwilę, po czym wstała i wyszła bez słowa.
Zostałam z Markiem sam na sam. Płakałam. On też płakał. Po raz pierwszy od lat poczułam, że nie jestem sama.
Od tamtej pory wiele się zmieniło. Teściowa już nie komentuje, choć wiem, że jest jej trudno. Marek zaczął ze mną rozmawiać. Czasem płaczemy razem, czasem się śmiejemy. Nadal boli, ale już nie tak bardzo.
Często myślę o tym, ile kobiet w Polsce przeżywa to samo co ja. Ile z nas milczy, bo boi się odrzucenia, niezrozumienia, wstydu. Dlaczego tak trudno nam mówić o tym, co naprawdę boli?
Czy naprawdę musimy być zawsze silne? Czy nie mamy prawa do słabości, do łez, do prawdy?