Między parówkami a marzeniami: historia o pustce po odejściu dzieci

— Dlaczego są parówki, a nie burgery? — zapytał Nathan zirytowany, patrząc na talerz, który postawiła przede mną Kaylee. W kuchni pachniało cebulą i musztardą, ale to nie był ten zapach, który kojarzył mi się z letnimi grillami, kiedy Aaron i Lily jeszcze mieszkały z nami. Wtedy wszystko było inne. Teraz siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy dużym stole, który wydawał się za duży na dwie osoby.

Kaylee spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem. — Nie miałam siły robić burgerów. Poza tym… — zawahała się — …parówki są szybsze. — Jej głos był cichy, niemal przepraszający. Przez chwilę żadne z nas się nie odezwało. Słychać było tylko tykanie zegara i szum samochodów za oknem.

Zawsze myślałem, że kiedy dzieci dorosną i wyprowadzą się z domu, wreszcie będziemy mieli czas dla siebie. Że będziemy podróżować, chodzić do kina, rozmawiać do późna przy winie. Ale rzeczywistość okazała się inna. Cisza w domu była przytłaczająca. Każdy kąt przypominał mi o Aaronie i Lily — ich śmiechu, kłótniach o pilota do telewizora, porozrzucanych butach w przedpokoju.

— Może powinniśmy zadzwonić do Aarona? — zaproponowałem niepewnie, próbując przełamać milczenie.

Kaylee wzruszyła ramionami. — Pewnie jest zajęty. Mają teraz swoje życie.

Wiedziałem, że ma rację, ale mimo to czułem ukłucie żalu. Ostatnio Aaron dzwonił rzadko, Lily jeszcze rzadziej. Oboje byli pochłonięci nowymi rodzinami, pracą, codziennością. A my zostaliśmy sami z tą codziennością, która nagle stała się pusta.

Wieczorem siedziałem w salonie z gazetą na kolanach, ale nie mogłem się skupić na czytaniu. Kaylee przeglądała coś w telefonie. Przez chwilę patrzyłem na nią ukradkiem — jej twarz była zamyślona, zmarszczki wokół oczu głębsze niż kiedyś. Zastanawiałem się, czy ona też czuje ten ciężar pustki.

— Pamiętasz, jak Aaron rozlał sok na nowy dywan? — zapytałem nagle.

Kaylee uśmiechnęła się blado. — Tak. Byłam wtedy wściekła, a teraz… chciałabym, żeby znowu tu biegał.

Przez chwilę milczeliśmy razem w tej tęsknocie za przeszłością.

Następnego dnia postanowiłem zrobić coś innego. Wyszedłem wcześniej z pracy i kupiłem składniki na burgery. Chciałem zaskoczyć Kaylee, przypomnieć nam tamte letnie wieczory sprzed lat. Kiedy wróciła do domu, kuchnia pachniała grillowanym mięsem i świeżymi bułkami.

— Co ty robisz? — zapytała zdziwiona.

— Burgery. Takie jak kiedyś — odpowiedziałem z uśmiechem.

Usiedliśmy razem przy stole. Przez chwilę było niezręcznie, jakbyśmy oboje bali się powiedzieć coś nie tak. Ale potem zaczęliśmy wspominać stare czasy — pierwsze wakacje nad morzem, śmieszne historie z dzieciństwa dzieci. Śmialiśmy się i płakaliśmy jednocześnie.

Ale nawet wtedy czułem, że czegoś brakuje. Że nie potrafimy już być razem tak jak dawniej. Każde z nas miało swoje żale i niewypowiedziane pretensje. Kaylee zarzucała mi, że za dużo pracowałem i za mało byłem w domu, kiedy dzieci dorastały. Ja miałem jej za złe, że zawsze stawiała potrzeby innych ponad nasze wspólne chwile.

Pewnego wieczoru wybuchła kłótnia o drobiazg — o to, kto miał wyrzucić śmieci. Ale pod powierzchnią kryło się coś więcej.

— Ty nigdy mnie nie słuchasz! — krzyknęła Kaylee ze łzami w oczach.

— A ty nigdy nie mówisz wprost, czego chcesz! — odpowiedziałem ostro.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Wtedy dotarło do mnie, jak bardzo się od siebie oddaliliśmy przez te wszystkie lata skupione na dzieciach i pracy.

Następnego dnia Kaylee wyszła rano bez słowa. Siedziałem sam przy stole z kubkiem zimnej kawy i myślałem o tym wszystkim, co straciliśmy po drodze. Zastanawiałem się, czy jeszcze potrafimy być razem bez dzieci jako spoiwa naszej rodziny.

Wieczorem wróciła późno. Usiadła naprzeciwko mnie i przez chwilę milczała.

— Może powinniśmy spróbować terapii? — zapytała cicho.

Zaskoczyła mnie ta propozycja. Nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy o takich rzeczach otwarcie.

— Może powinniśmy — odpowiedziałem równie cicho.

Zaczęliśmy chodzić na spotkania do pani psycholog w centrum miasta. Na początku było trudno — musieliśmy nauczyć się mówić o swoich uczuciach bez oskarżeń i pretensji. Odkrywaliśmy siebie na nowo: swoje lęki, marzenia i rozczarowania.

Z czasem zaczęliśmy spędzać więcej czasu razem — chodziliśmy na spacery po parku, jeździliśmy rowerami nad Wisłę, próbowaliśmy nowych rzeczy w kuchni (nie tylko parówek i burgerów). Powoli uczyliśmy się być ze sobą bez dzieci jako pośredników.

Ale czasem nadal wraca do mnie pytanie: czy można odbudować coś, co przez lata było budowane wokół innych? Czy potrafimy być szczęśliwi tylko we dwoje?

Patrzę na Kaylee i widzę kobietę, którą kiedyś pokochałem — trochę starszą, trochę bardziej zmęczoną życiem, ale nadal bliską mojemu sercu. Może to właśnie teraz jest czas na naszą drugą młodość?

Czasem zastanawiam się: ilu ludzi wokół nas przeżywa to samo? Ilu z nas boi się przyznać do pustki po odejściu dzieci? Może warto o tym mówić głośniej…