Rozbite lustro: Historia zdrady i walki o siebie – opowieść Mileny z Warszawy
— Paweł, co to jest? — mój głos drżał, gdy trzymałam w dłoni wydruk z banku. Siedział przy stole w kuchni, wpatrzony w ekran laptopa, jakby nie słyszał. Ale słyszał. Widziałam, jak jego ramiona napinają się pod cienką koszulą.
— Milena, nie teraz — rzucił cicho, nie odrywając wzroku od monitora.
— Nie teraz? — powtórzyłam z niedowierzaniem. — Od tygodni czuję, że coś się dzieje. A ty… Ty masz tajne konto? Odkładasz pieniądze za moimi plecami?
W tej chwili wszystko się we mnie zagotowało. Przez lata byliśmy razem, dzieliliśmy każdy grosz, każdą troskę. A teraz? Tajemnice, kłamstwa…
Paweł w końcu spojrzał na mnie. Jego oczy były zimne, obce. — To nie twoja sprawa — powiedział i wrócił do pisania.
Poczułam się, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez chwilę stałam bez ruchu, próbując zrozumieć, czy to naprawdę się dzieje. W głowie dudniło mi jedno pytanie: dlaczego?
Jeszcze kilka miesięcy temu byliśmy szczęśliwi. Przynajmniej tak mi się wydawało. Mieliśmy dwójkę dzieci — Zosię i Antka — kredyt na mieszkanie na Bemowie i plany na wakacje nad Bałtykiem. Praca w szkole dawała mi satysfakcję, a Paweł… Paweł był moją opoką. Tak myślałam.
Zaczęło się niewinnie. Coraz częściej wracał późno z pracy, tłumacząc się projektami. Telefon miał zawsze przy sobie, a gdy dzwoniłam, często nie odbierał albo rozłączał się po kilku sekundach. Zaczęłam podejrzewać romans, ale nie miałam dowodów.
Aż do tego dnia, kiedy przypadkiem znalazłam wyciąg bankowy w jego kurtce. Tajne konto w innym banku, regularne przelewy…
Wieczorem, gdy dzieci już spały, usiadłam na kanapie i zaczęłam płakać. Czułam się zdradzona i upokorzona. Zadzwoniłam do mojej siostry, Magdy.
— Milena, musisz z nim porozmawiać — powiedziała stanowczo. — Nie możesz udawać, że nic się nie dzieje.
Ale jak rozmawiać z kimś, kto zamknął się w sobie na cztery spusty?
Następnego dnia Paweł spakował walizkę i wyszedł bez słowa. Zostawił mi tylko krótką wiadomość na stole: „Muszę odpocząć. Nie szukaj mnie.”
Przez kolejne tygodnie żyłam jak w amoku. Dzieci pytały o tatę, a ja wymyślałam kolejne wymówki. W pracy ledwo dawałam sobie radę — uczniowie widzieli, że coś jest nie tak. Nawet dyrektorka zaprosiła mnie na rozmowę:
— Mileno, jeśli potrzebujesz wolnego…
Ale ja nie mogłam sobie pozwolić na słabość. Musiałam być silna dla Zosi i Antka.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie teściowa.
— Milena, Paweł jest u mnie — powiedziała cicho. — Nie wiem, co się stało między wami, ale on jest… inny. Zamknięty w sobie.
Chciałam krzyczeć: „A co ze mną?!” Ale tylko podziękowałam za informację.
W końcu Paweł przyszedł. Wyglądał na zmęczonego i starszego o dziesięć lat.
— Chcę rozwodu — powiedział bez emocji.
— Dlaczego? — zapytałam szeptem.
— Już cię nie kocham — odpowiedział. — I nigdy nie chciałem tego życia.
To bolało bardziej niż cokolwiek innego. Wszystkie wspólne lata, narodziny dzieci, święta… Czy to wszystko było kłamstwem?
Przez kolejne miesiące walczyliśmy o podział majątku i opiekę nad dziećmi. Paweł chciał sprzedać mieszkanie i zacząć od nowa gdzie indziej. Ja nie miałam dokąd pójść.
W sądzie spotkałam się z jego prawnikiem — zimną kobietą o ostrych rysach twarzy.
— Pani Mileno, proszę podpisać dokumenty — powiedziała bez cienia współczucia.
Czułam się jak przedmiot, który można przekładać z miejsca na miejsce.
Najgorsze były rozmowy z dziećmi.
— Mamo, czy tata już nas nie kocha? — zapytała Zosia pewnej nocy.
Przytuliłam ją mocno i obiecałam, że wszystko będzie dobrze. Ale sama w to nie wierzyłam.
Magda była moją podporą. Zabierała mnie na spacery po Łazienkach, gotowała rosół i powtarzała:
— Musisz znaleźć siebie na nowo. Nie jesteś tylko żoną Pawła.
Zaczęłam chodzić na terapię. Na początku czułam się głupio — co ja tam robię? Ale z czasem zaczęłam mówić o swoich lękach i żalu. O tym, jak bardzo boję się przyszłości.
Pewnego dnia spotkałam przypadkiem koleżankę ze studiów — Kasię. Zaprosiła mnie na kawę do małej kawiarni na Mokotowie.
— Milena, życie się nie kończy po rozwodzie — powiedziała z uśmiechem. — Ja też przez to przeszłam. Teraz jestem szczęśliwsza niż kiedykolwiek.
Jej słowa dały mi nadzieję.
Powoli zaczęłam układać życie od nowa. Znalazłam dodatkową pracę jako korepetytorka matematyki. Dzieci zaczęły się uśmiechać coraz częściej. Nawet Paweł zaczął dzwonić i pytać o ich zdrowie.
Czasem jeszcze budzę się w nocy z uczuciem pustki. Ale wiem jedno: przetrwałam najgorsze.
Często patrzę w lustro i widzę zupełnie inną kobietę niż rok temu. Silniejszą, choć ze śladami łez pod oczami.
Czy można zaufać jeszcze kiedyś komuś tak naprawdę? Czy warto walczyć o siebie nawet wtedy, gdy wszystko wokół się wali? Może ktoś z Was zna odpowiedź…