Tamten wieczór, który zmienił wszystko: Historia Agaty o zdradzie, sile i nowym początku

– Wiesz, Aga, spotkałem inną. Jesteśmy dla siebie stworzeni. Romantyka! Nie to, co u nas: raz na ruski rok, i to tylko od święta – powiedział Krzysiek, zdejmując obrączkę z palca i rzucając ją na stół. Siedziałam naprzeciwko niego w naszej kuchni, tej samej, w której przez piętnaście lat gotowałam mu zupę pomidorową i słuchałam jego narzekań na szefa. W tej chwili czułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.

Nie płakałam. Nie błagałam. Patrzyłam tylko na niego, jakby był zupełnie obcym człowiekiem. Może już wtedy wiedziałam, że nie ma sensu walczyć o coś, co umarło dawno temu. Krzysiek mówił dalej, z tym swoim ironicznym uśmieszkiem: – Aga, nie rób scen. Przecież wiesz, że od dawna między nami nie iskrzy. Ty ciągle zmęczona, dzieci, praca… Ja też mam prawo do szczęścia.

Chciałam mu odpowiedzieć, że szczęście to nie jest coś, co się znajduje pod cudzą kołdrą. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Wstałam powoli i wyszłam do sypialni. Za drzwiami usłyszałam jeszcze jego westchnienie: – No i znowu foch.

Tamten wieczór podzielił moje życie na „przed” i „po”. Przed – to była rutyna, kompromisy i ciche nadzieje, że jeszcze kiedyś będzie jak dawniej. Po – to była pustka, strach i wstyd. Przez pierwsze dni chodziłam po domu jak cień. Dzieci pytały: – Mamo, czemu tata śpi na kanapie? – a ja nie umiałam odpowiedzieć.

Moja mama zadzwoniła po tygodniu: – Agatko, co się dzieje? Słyszałam od sąsiadki… – Zacięłam się. Nie chciałam rozmawiać. W końcu jednak wybuchłam: – Mamo, Krzysiek mnie zdradził! – Cisza po drugiej stronie była gorsza niż krzyk.

W pracy starałam się być dzielna. Koleżanki patrzyły na mnie ukradkiem, jakby wiedziały więcej niż ja sama. Któregoś dnia Iwona podeszła do mnie w kuchni: – Aga, jeśli chcesz pogadać… – Pokiwałam głową, ale nie miałam siły mówić.

Najgorsze były wieczory. Siedziałam sama przy stole i patrzyłam na pusty fotel Krzyśka. Przypominałam sobie nasze wspólne wakacje nad morzem, śmiech dzieci, pierwsze randki. Myślałam: gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam coś zrobić inaczej?

Pewnej nocy usłyszałam cichy płacz za ścianą. To była Zosia, nasza młodsza córka. Weszłam do jej pokoju i zobaczyłam ją skuloną pod kołdrą.
– Mamusiu, czy tata już nas nie kocha? – zapytała przez łzy.
Przytuliłam ją mocno i poczułam, jak pęka mi serce.
– Kochanie, tata zawsze będzie was kochał. Po prostu… czasem dorośli się kłócą.
Ale sama nie wierzyłam w te słowa.

Krzysiek wyprowadził się po dwóch tygodniach. Zabrał tylko kilka rzeczy i zostawił mi kartkę: „Muszę zacząć od nowa. Ty też powinnaś.”
Patrzyłam na ten świstek papieru i czułam narastającą wściekłość. Jak on mógł tak po prostu odejść? Jak mógł zostawić mnie samą z dwójką dzieci?

Przez kolejne miesiące żyliśmy jakby na autopilocie. Rano śniadanie, szkoła, praca, zakupy, kolacja, bajka na dobranoc. Czasem łapałam się na tym, że nie pamiętam własnej twarzy w lustrze.

Pewnego dnia spotkałam Krzyśka na ulicy z tą „inną”. Szli za ręce, śmiali się głośno. Zobaczył mnie i spuścił wzrok.
Wieczorem zadzwonił:
– Aga… przepraszam za wszystko. Wiem, że cię zraniłem.
– Nie musisz przepraszać – odpowiedziałam chłodno. – Już niczego od ciebie nie oczekuję.

Zaczęłam chodzić na terapię. Psycholog powiedziała mi: – Agato, musisz pozwolić sobie na złość i żałobę po tym związku.
Początkowo nie rozumiałam tych słów. Ale z czasem nauczyłam się płakać bez wstydu i mówić o swoich uczuciach.

Najtrudniej było przebaczyć sobie samej. Że nie zauważyłam sygnałów. Że pozwoliłam mu mnie zranić. Że przez lata zapominałam o sobie.

Któregoś dnia Zosia przyniosła mi laurkę: „Mamo, jesteś najdzielniejsza na świecie.”
Patrzyłam na te koślawe literki i poczułam pierwszy raz od miesięcy coś na kształt nadziei.

Zaczęłam wychodzić z domu częściej – do kina z koleżankami, na spacery z dziećmi po parku Skaryszewskim. Powoli odzyskiwałam siebie.

Po roku od rozstania Krzysiek zadzwonił:
– Aga… moglibyśmy się spotkać? Chciałbym pogadać o dzieciach.
Zgodziłam się. Spotkaliśmy się w kawiarni niedaleko szkoły Zosi.
Był inny – zmęczony, przygaszony.
– Wiesz… tamta relacja też się rozpadła – powiedział cicho.
Nie poczułam satysfakcji ani ulgi. Tylko smutek i współczucie.
– Krzysiek… każdy z nas musi teraz żyć po swojemu – odpowiedziałam spokojnie.

Dziś wiem jedno: zdrada boli jak nic innego. Ale można się po niej podnieść. Można nauczyć się żyć na nowo i pokochać siebie taką, jaka jestem.

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym coś inaczej? Czy naprawdę można wybaczyć komuś taką zdradę? A może najważniejsze jest to, by nauczyć się wybaczać samej sobie?